Internet to jedno z największych osiągnięć naszej cywilizacji – nie brakuje osób przekonujących, że to najważniejszy wynalazek w całej historii ludzkości. Medium szybko się rozszerza i to na wielu płaszczyznach, korzystają z niego miliardy ludzi na na całym świecie, kolejne mają być niebawem podłączone do globalnej Sieci. Idealny obrazek bez żadnej skazy? Niekoniecznie – niektóre nitki tej pajęczyny zaczynają pękać…
Jakiś czas temu pisałem o rozszerzaniu granic Internetu. Nie tyle w kontekście dodawania do niego nowych treści, co przyłączenia nowych użytkowników. Mowa przede wszystkim o ludziach zamieszkujących ubogie lub trudno dostępne regiony świata. Do Sieci chce ich podłączyć m.in. Google i przejmuje w tym celu firmy zajmujące się np. tworzeniem dronów, podobne plany ma Facebook działający w komitywie z kilkoma innymi gigantami z sektora IT. Cel ich działań wydaje się oczywisty: więcej użytkowników to więcej klientów – gra toczy się o naprawdę duże pieniądze. A także o wpływy, władzę oraz informacje (czyli część składową wcześniej wymienionych). Niedługo będziemy świadkami poważnych starć na tej arenie. Na dobrą sprawę, już je oglądamy.
Polityka, inwigilacja i każdemu po Internecie
Kilka miesięcy temu media na całym świecie grzmiały, że Angela Merkel chce budować „europejski Internet”. Szybko pojawiły się różnego typu analizy oraz prognozy, niektórzy uznali plan za niedorzeczny i niewykonalny, inni kibicowali pani kanclerz. O co właściwie chodziło szefowej niemieckiego rządu? Czy chciała odcięcia Europy od światowej Sieci i stworzenia dla niej alternatywy wewnątrz UE? Nie do końca. Merkel przygotowywała się do spotkania z prezydentem Francji i poinformowała, że jednym z tematów rozmów będzie kwestia ochrony danych. Chodziło m.in. o to, by mail wysyłany przez jednego Europejczyka do drugiego nie musiał wędrować przez Atlantyk. Powód wydaje się oczywisty – pominięcie tej drogi w pewnym stopniu odcinałoby amerykańskie służby od informacji generowanych przez obywateli państw UE.
Ta kwestia zyskała na znaczeniu po aferach, które w poprzednich kwartałach wstrząsnęły światową opinią publiczną (krótkotrwale i bez większych konsekwencji, ale jednak). Sprawa dotyczy rewelacji Edwarda Snowdena, programu szpiegowskiego PRISM, NSA i permanentnej inwigilacji użytkowników Sieci. Gdy okazało się, że szpiegowani są nie tylko szeregowi obywatele państw Unii, ale też, a może przede wszystkim, wysokiej rangi politycy i urzędnicy, to sytuacja skłoniła tych ostatnich do szukania rozwiązań, które zapewniłyby im bezpieczeństwo w zakresie komunikacji i wymiany danych. Celem ma być nie tyle budowanie europejskiego Facebooka czy Google, co odpowiednie przekierowania ruchu internetowego. Nie tylko Niemcy postanowili działać w tym kierunku.
Podobne kroki podjęli Rosjanie i trzeba przyznać, że w ich przypadku przybrało to już konkretne kształty. Tamtejsze władze postanowiły, że od września 2016 roku dane rosyjskich użytkowników Internetu będą obowiązkowo przechowywane na terytorium ich państwa. Oznacza to, że firmy, które zechcą działać na tym rynku, zostaną zmuszone do przeniesienia części serwerów na terytorium Federacji Rosyjskiej. To dotyczy m.in. wyszukiwarek, serwisów społecznościowych, usług pocztowych – tych kilka przykładów powinno uzmysłowić skalę zmian.
Zmiany tłumaczone są oczywiście kwestiami bezpieczeństwa: autorzy projektu zapewniają, iż nie chcą utrudniać funkcjonowania zagranicznym firmom w swoim kraju. Kierują się po prostu troską o bezpieczeństwo danych obywateli, a szerzej kraju. Z jednej strony jest to zrozumiałe – zwłaszcza w obliczu poczynań amerykańskich służby wywiadowczych i wybuchu kolejnych afer na tej płaszczyźnie. Z drugiej strony, nie brakuje głosów przekonujących, że amerykańskie służby zostaną w tym przypadku zastąpione przez rosyjskie (co z punktu widzenia obywateli może mieć poważniejsze konsekwencje) i jednocześnie pojawi się kolejna bariera w przepływie informacji w Internecie. Trudno bowiem przewidzieć, jak będzie wyglądało funkcjonowanie obcych firm internetowych na rosyjskim rynku po wejściu w życie wspomnianych zmian.
Europejskie państwa są w tej materii pionierami? Nie. Plany stworzenia „własnego Internetu” realizuje od kilku lat Iran. Niecałe dwa lata temu media donosiły, iż wewnątrz Internetu Iran buduje zamkniętą sieć:
Irański intranet został wykryty na podstawie obserwacji dwóch hostów działających w Teheranie. Aby wejść do sieci, w której działały owe hosty, trzeba było skorzystać z jednego z adresów IP w Iranie. Wejście do sieci możliwe było z 46 tys. irańskich adresów IP, co wskazuje że zamknięta sieć w tym kraju ciągle jeszcze jest na etapie tworzenia.
Państwa mają rożne powody, by wmieszać się w funkcjonowanie Internetu. To mogą być względy polityczne (zarówno w ujęciu krajowym, jak i międzynarodowym), ekonomiczne, religijne, kulturowe, czasem występują całe pakiety, w których wspomniane czynniki są wymieszane. Niedawno wojnę mediom społecznościowym, a zatem jednemu z filarów Internetu, wypowiedział premier Turcji Recep Tayyip Erdogan, który postanowił uciszyć nieprzychylne mu środowiska, od lat obserwujemy, jak przy Sieci „majstrują” władze chińskie, swoje trzy grosze chcieli (chcą?) dorzucić także decydenci Indii:
Kolejny dowód na to, że dostępne dla obywateli mechanizmy kryptograficzne są zmorą dla władzy dał rząd Indii. Dwa lat temu Delhi chciało zdelegalizować urządzenia BlackBerry, ponieważ nie mogło dobrać się do wysyłanych za pomocą tych biznesowych smartfonów wiadomości. Teraz władze tego wielkiego kraju postawiły ultimatum firmom takim jak Research in Motion (producent wspomnianych BlackBerry), Skype i Google. Jeśli nie zapewnią one, że przesyłane przez ich sieci dane będą dostępne w „formacie czytelnym dla służb specjalnych Indii”, to pozbawi się ich prawa do świadczenia usług na tym rynku.
Przywołane przykłady pokazują, że państwa chcą i mogą mieć wpływ na rozwój Internetu. Ich działania są wymierzone w inne kraje, korporacje, a nawet użytkowników (obywateli), ale efekt będzie za każdym razem podobny: dojdzie do zmian w strukturze, funkcjonowaniu i odbiorze Sieci. Nawet, jeśli jakaś mutacja pojawi się na rynku lokalnym, to jej efekty będą miały wpływ (większy lub mniejszy) na funkcjonowanie Internetu w ujęciu globalnym. Stanie się to szczególnie widoczne, gdy nowe porządki wprowadzi w krótkim odstępie czasu kilka państw o dużym wpływie na interesującą nas branżę.
Ludzki strach i brak zaufania
Do Internetu dobierają się władze państw i urzędnicy, nie pozostaje to niezauważone przez uzytkowników. Rodzi się strach przed powszechną inwigilacją, Internet przestaje być postrzegany jako miejsce idealne. Niektórzy politycy wykorzystują te obawy, o czym pisałem wcześniej – część rosyjskich czy niemieckich internautów ze zrozumieniem i aprobatą zareaguje na propozycje i działania władz mające na celu ograniczenie wpływów amerykańskich firm i służb (inna sprawa, że często nie zdają sobie sprawy z tego, iż mogą trafić z deszczu pod rynnę).
Rewelacje serwowane od kilku kwartałów przez Edwarda Snowdena i media na całym globie mogą wpłynąć na odbiór Internetu przez jego użytkowników. Nie tylko mogą, ale wręcz powinny. Ludzie mają w końcu okazję dowiedzieć się, jak funkcjonuje w obecnych czasach globalna Sieć i zrozumieć, że nie jest to bajkowa kraina pozbawiona wad. Być może tak było na początku, gdy projekt startował, ale teraz mamy do czynienia z organizmem, w którym przeróżne służby zbierają informacje, a oszuści szukają ofiar, w którym dominująca rolę zaczyna odgrywać walka o nasze portfele.
Ludzie dowiadują się, że urzędnicy z NSA czytają ich maile, że te same osoby w wolnych chwilach przekopują zasoby Agencji w poszukiwaniu intymnych zdjęć internautów, że na każdym kroku czai się osoba, która może od nich wyłudzić pieniądze. Albo zboczeniec, który w Internecie czuje się bezkarny (w jego przypadku też można mówić o ułudzie bezpieczeństwa). To wzmaga poczucie strachu i powoduje spadek zaufania do największego medium w historii świata. Czy efektem będzie odejście użytkowników od Internetu? Raczej nie – część pewnie zrezygnuje z Sieci lub zmniejszy w niej swoją aktywność, ale w ogólnej liczbie internautów będą oni stanowić niezauważalny ułamek.
W większym stopniu należy się obawiać wzrostu nieufności w Internecie. Nie zdrowej i wskazanej ostrożności, ale patologicznego braku zaufania. I to względem różnych firm, instytucji, organizmów, innych użytkowników. Może zacząć dochodzić do absurdów, które zmienią sposób postrzegania Sieci i poruszania się w niej. Dzisiejsza niebezpieczna wiara we wszystko, co zobaczy się w Internecie za jakiś czas może się przerodzić w nieufność względem każdej znalezionej w tym miejscu informacji. Trudno przecież stwierdzić kto jest źródłem i czy można mu wierzyć. Wszak nie należy wykluczać, że rozpowszechniając jakieś informacje realizuje czyjś interes albo po prostu drwi z innych internautów.
Kolejne strumienie treści zasilające globalną Sieć mogą spowodować nie lada bałagan. Próba ich uregulowania zostanie zapewne odebrana jako akt cenzury i ograniczania wolności w Internecie. Brak reakcji (tylko czyjej?) niestety również będzie miał negatywne skutki. Chaos i dezinformacja staną się siłą rozsadzająca Internet i powodującą wzrost niechęci użytkowników. Z pomocą mogą im przyjść firmy (różnego typu) z odpowiednimi narzędziami, ale za te usługi trzeba będzie w ten czy inny sposób zapłacić. I tu dochodzimy do kolejnego ważnego problemu: postępującej monetyzacji.
Kasa misiu, kasa
Internet to dzisiaj źródło potężnych zysków i wielka platforma do obracania pieniędzmi. Tradycyjny biznes przenosi do Sieci swoje zasoby (czasem w znacznym stopniu, czasem chce po prostu zaistnieć w Internecie), powstają nowe sposoby zarabiania w wirtualnej rzeczywistości. Wiele z nich ma swoje początki w działalności niekomercyjnej. Część potężnych korporacji z sektora IT startowała przecież jako „projekty garażowe”, startupy, których celem była w pierwszej kolejności zabawa, chęć sprawdzenia swojego pomysłu, rozwinięcia internetowej społeczności. Zarabianie pieniędzy albo nie było brane pod uwagę albo miało stanowić dodatek. Dzisiaj takie podejście jest rzadko spotykane.
Garażowe firmy przerodziły się w graczy zarabiających w każdym kwartale miliony (a czasem miliardy) dolarów, ich śladem idą kolejne, które chcą powtórzyć sukces dzisiejszych potentatów. Wprowadzane są nowe usługi i produkty, mogą one podnieść jakość, wygodę i szybkość korzystania z zasobów Internetu, ale nie opracowuje się ich (zazwyczaj) tylko po to, by zrobić internautom przyjemność i ułatwić im życie – chodzi o zarabianie pieniędzy. Czy potępiam to zjawisko? Nie, po prostu zwracam uwagę na fakt, że Internet nie jest już ekosystemem tworzonym przez pasjonatów i nastawionym na dobrą zabawę/zmianę świata na lepsze/stworzenie alternatywnej, wirtualnej rzeczywistości, w której pieniądz nie będzie odgrywał nadrzędnej roli. Te czasy minęły, nastał etap totalnej monetyzacji Sieci.
Internet stał się polem bitwy państw, ich służb, korporacji, przeróżnych grup realizujących takie czy inne cele. Toczy się między nimi batalia o wielkie pieniądze i władzę, te przepychanki będą miały wpływ na rozwój Sieci. Przeciętny użytkownik może tego nie zauważać, nie zdawać sobie sprawy ze skali zjawiska, ale bezwiednie w nim uczestniczy i staje się częścią ewoluującego Internetu. Ewoluującego w kierunku, który trudno przewidzieć i określić: może nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, może powstaną państwowe/korporacyjne Internety, może za jakiś czas będziemy mieli do czynienia z wielkim śmietnikiem wywołującym potrzebę wprowadzenia głębokich zmian lub nawet stworzenia alternatywy.
Omawiając ten temat wato pamiętać o jeszcze jednej kwestii: Internet przestaje być medium tworzonym wyłącznie przez ludzi. Pojecie Internetu Rzeczy, które ostatnio zyskuje na znaczeniu i popularności będzie nam coraz bliższe – do gry wkroczą maszyny zmieniające sposób funkcjonowania globalnej Sieci. Gdy zaczną na masową skalę komunikować się wyłącznie między sobą, z pominięciem człowieka (niekoniecznie na naszą niekorzyść), to czy nadal będziemy mówili o jednym spójnym Internecie…?
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
agencioora stasi najwidoczniej za duzo mielila jezykiem 😉
Wszyscy umrzemy! 🙁
Ciekawy felieton, zdecydowanie popieram wprowadzenie dodatkowych zabezpieczeń przed Ameryką – niby kraj dobry, wolność i swoboda, a tak naprawdę inwigilacja, hipokryzja i wojny w imię wolności. Chory, dziki kraj
PS. Jak chcecie dotrzeć na kraniec Internetu, polecam obejrzeć na YouTube klip „Sandru Ciorba – Pe Cimpoi”.
Oni uważają się za rasę panów. I wszystko w temacie.