Google Plus – portal społecznościowy autorstwa giganta branży z Mountain View – startował jako wielki konkurent Facebooka i jednocześnie narzędzie, które miało „spiąć w klamrę” niemałe przecież portfolio usług sieciowych oferowanych przez ten koncern. Plany były dalekosiężne i zakładały, że w ciągu kilku kolejnych lat z tego serwisu skorzysta kilkaset milionów osób – i faktycznie udało się spełnić te założenia, jednak znakomita większość osób, które posiada swój profil w Google Plus, ma także konta w Gmailu, co do tej pory było obowiązkowe. Wszystko się jednak zmieniło, a tak usilnie promowana usługa zdaje się powoli zwijać, aniżeli rozwijać.
Znamienna jest decyzja Google, na podstawie której wspomniany już klient pocztowy i Google Plus przestają być jednym, a koncern z Kalifornii nie zmusza już nas do stworzenia konta w tym serwisie podczas zakładania skrzynki w Gmailu. Oczywiście nadal jesteśmy namawiani do skorzystania z pełni możliwości, jakie prezentuje ta platforma, ale w tym momencie jest to tylko i wyłącznie rozwiązanie opcjonalne, a nie przymusowe. A jeszcze rok, dwa lata temu taka sytuacja była nie do pomyślenia.
Dobre złego początki
Google Plus rozpoczęło swoją przygodę z rynkiem w naprawdę dobrym stylu – oczywiście spory wpływ na popularność tego serwisu miał fakt, że za tą inicjatywą stoi gigant tej branży, co nie zmienia faktu, że blisko 50 milionów użytkowników w ciągu kilku tygodni nie bierze się znikąd. Nie da się ukryć, że pod względem narzędzi oferowanych własnym użytkownikom „Plus” od samego początku zaoferował całkiem solidne i ciekawe rozwiązania. Na czoło wysuwają się kręgi znajomych, dzięki którym możemy swobodnie grupować swoich znajomych i szeregować ich w kolejności od ważnych do tych nieco mniej istotnych. Bardzo rozsądnie zaprojektowano również grupy tematyczne, w których użytkownicy dzielą się swoimi przemyśleniami na dane tematy, jednocześnie tworząc zamknięte struktury. Jak każdy szanujący się serwis społecznościowy, również i ten posiada swój rozbudowany system udostępniania i edycji fotek, na który nie mogę powiedzieć złego słowa – co więcej, wydaje się nawet, iż to obecnie jeden z najprostszych i jednocześnie intuicyjnych mechanizmów dzielenia się swoimi fotografiami w sieci. Stara internetowa prawda mówi jednak, że w sieci bez ludzi nie da się zrobić wiele. I tak też jest i w tym wypadku.
Największym problemem Google Plus od samego początku był oczywiście Facebook – portal, z którego codziennie korzystają miliardy osób, ostatecznie okazał się nie do pobicia. Kluczowa była tutaj masowość serwisu stworzonego przez Marka Zuckerberga – platforma firmy z Mountain View stała się niejako oazą dla osób, które znienawidziły wszechobecne „lubię to”, ale okazało się jednak, że szacunki i próby rywalizacji z hegemonem na tym rynku to już w tym momencie czysta fatamorgana. To zapewne też kwestia przyzwyczajenia – z najpopularniejszego na świecie portalu społecznościowego korzystamy już od dobrych kilku lat, z kolei w Google ktoś cztery lata temu nagle się obudził, że można na tym zarobić i odkroić swój kawałek ze stale powiększającego się wirtualnego tortu. Osób, które nie korzystają z Facebooka, jest po prostu za mało, a w obliczu takiej konkurencji, wspieranej chociażby przez Twittera, mało kto tak naprawdę ma ochotę zakładać i prowadzić kolejny profil społecznościowy. W końcu co za dużo, to niezdrowo.
Wszędzie, wszystko, szybko!
Google próbowało ratować nieco podupadający serwis, integrując „Plusa” z różnymi usługami oferowanymi przez tego giganta. Skutek? Wchodzimy na Youtube – by skomentować film, musimy również stworzyć konto w tym serwisie społecznościowym. Tworzymy skrzynkę pocztową na Gmailu – przechodzimy kolejną weryfikację posiadania profilu w Google Plus. Również usługa Photos została bardzo szybko wchłonięta przez ten serwis. Jednak w tym wszystkim najbardziej intrygujące jest nie to, iż Google dąży do tego, by wszystkie stworzone przez niego sieciowe rozwiązania znajdowały się pod jedną banderą, lecz to, iż różnorodne elementy „Plusa” są bezpardonowo (i zupełnie niepotrzebnie) ładowane do naszych kont pocztowych czy Youtube’a. Kto bowiem z nas ma ochotę na całą listę znajomych z G+ w Czatach, skoro przedtem mogliśmy wyselekcjonować sobie odpowiednią grupę osób, z którą regularnie tym sposobem się kontaktujemy? Po co po raz drugi widzimy kręgi bliskich nam osób, skoro to samo mamy w Plusie? Wreszcie – dlaczego Google dokonuje modyfikacji stworzonych przez nas wpisów adresowych? Jak widać, pytań pozostaje całkiem sporo, z kolei odpowiedzi nie ma praktycznie w ogóle.
Mimo, iż faktycznie konto w Google Plus ma każdy posiadacz skrzynki pocztowej w Gmail (czyli setki milionów osób), to z tego serwisu społecznościowego korzysta na co dzień tak naprawdę zaledwie garstka spośród tych, którzy – w założeniach Google – powinni napędzać działanie tego portalu. Powody są dwa. Pierwszy – większość ludzi tak naprawdę nie wie, co to jest G+ i z czym to się je. Odnoszę wrażenie, iż koncern z Kalifornii był przekonany, że jeżeli podepniemy serwis pod jego najbardziej znane usługi sieciowe, to portal rozreklamuje się sam, tymczasem, jak się okazuje, sytuacja stała się zupełnie odwrotna. Na pytanie o najbardziej znane portale społecznościowe zdecydowana większość zapewne odpowie „Facebook” albo „Twitter” – „Google Plus” jest w tym momencie tylko i wyłącznie niszową alternatywą.
Drugi powód małej liczebności grupy użytkowników jest prozaiczny – jeśli próbuje się kogoś do czegoś zmusić, to efekt finalny okazuje się zazwyczaj zupełnie odwrotny. Tak również jest i w tym wypadku – osobiście mam wrażenie, iż Google Plus lepiej rozwijał się na początku swojej działalności, egzystując jako niezależna platforma i naprawdę przejrzyście zorganizowane miejsce do sieciowych spotkań. Tymczasem Google zaczęło chcieć więcej. I więcej. Natychmiast. G+ podłączono już najprawdopodobniej do wszystkich usług, do których było to tylko możliwe, a wszechobecny atak tym serwisem praktycznie zewsząd spowodował, że ludzi to po prostu nie zaciekawiło, a wręcz przeciwnie – raptownie odrzuciło.
Jest to interesująca taktyka głównie z tego powodu, iż do tej pory wszelkie sieciowe funkcje i serwisy Google po prostu broniły się same, zwłaszcza swoją prostotą i funkcjonalnością. Dziś zdecydowana większość internautów posiada bowiem skrzynki pocztowe w Gmailu, sprawdza mapy satelitarne i planuje trasę dojazdu z Google Maps, a wielu posiadaczy smartfonów korzysta z systemu operacyjnego Android. A to przecież tylko kilka przykładów projektów, które żyją własnym życiem – tymczasem w przypadku G+ zdecydowano się na wszczepienie dodatkowych płuc, serca, mózgu, a w finalnym rozrachunku wszystko podłączono do respiratora. Operacja się udała, a pacjent ledwo zipie.
Ciągły odpływ
Wydaje się również, iż niebagatelny wpływ na małą popularność Google Plus ma fakt, iż mamy do czynienia z hermetyczną, zamkniętą strukturą tego serwisu, w odróżnieniu od Facebooka, który oferuje nam mnóstwo aplikacji i narzędzi zewnętrznych. Na co dzień korzystamy przecież z chociażby ze Spotify, ściśle powiązanego z serwisem Zuckerberga; z łatwością stworzymy również własną aktywność za pomocą serwisów Foursquare czy Instagram, a nawet pokażemy postępy w naszym treningu poprzez Endomondo czy inne aplikacje sportowe. Tymczasem na Google Plus tego po prostu nie widać.
Google najwyraźniej przejrzało na oczy i zobaczyło, że serwis zmuszający nas do udostępniania informacji, którymi nie chcemy się dzielić, we współczesnym internecie nie ma racji bytu, a Google Plus – wszystko na to wskazuje – tak naprawdę osiągnęło swój punkt kulminacyjny i raczej niewiele wskazuje na to, by – jak u Hitchcocka – potem było już tylko lepiej. Gołym okiem widać, że koncern z Mountain View powoli traci wiarę w słuszność funkcjonowania tego serwisu i systematycznie wycofuje się z różnych dziwnych pomysłów, które zamiast pomóc, po prostu zaszkodziły. Zaprzestanie integracji z Gmailem to zapewne dopiero początek odwrotu – Google po cichu i okrakiem porzuca wprowadzone zmiany, wywieszając flagę i mówiąc „sorry, namieszaliśmy, teraz chcemy to naprawić”. W tym momencie jednak jest już za późno – dziś los Google Plus interesuje tak naprawdę tylko garstka osób.
Wszelkie działania firmy z Kalifornii dają jasno do zrozumienia, że G+ nie jest już priorytetem jeśli chodzi o rozwój usług sieciowych Google – co więcej, wydaje się, iż gigant ten nie za bardzo wie co z tym fantem zrobić. Z jednej strony wszelkie jego działania wskazują na to, że raczej nic ciekawego w kontekście tej platformy się nie wydarzy – szefowie firmy nie mają żadnych sprecyzowanych planów co do przyszłości „Plusa” oprócz powolnego ograniczania przymusu z jego korzystania. Widać to było doskonale podczas ostatniej konferencji Google Keynote, gdzie temu serwisowi społecznościowego nie poświęcono nawet minuty uwagi.
Z drugiej strony, Google z pewnością nie może sobie pozwolić na tak dużą wpadkę marketingową, jaką byłoby zamknięcie G+. Mamy tu bowiem do czynienia z projektem, którzy w założeniu miał zatrząsnąć całą społecznościową częścią internetu, a tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Wygląda więc na to, iż włodarze serwisu pozwolą na to, by „Plus” żył swoim życiem i stał się niezależnym tworem, w którego nie trzeba będzie inwestować, a jedynie podtrzymywać jego funkcjonowanie. A jak pokazuje historia, jeżeli nad czymś nie sprawuje się kontroli, to prędzej czy później wszystko zmierza w kierunku autodestrukcji. Tak powinno stać się również i z Google Plus, a jeden z najambitniejszych projektów internetowych ostatnich lat już wkrótce będzie miał tylko i wyłącznie marginalne znaczenie.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
ja nie rozumiem tego hejtu n G+… mnie bardzo pomógł w promowaniu firmy.
Mam gmaila od dawna. Później założyłem konto na YT. Później, później pojawił się Google Buzz, który szybko padł i został zastąpiony przez Google+ Nie mam żadnej potrzeby korzystać z serwisów społecznościowych tego typu więc ile mogłem broniłem się przed niezwykle nachalnymi okienkami i tekstami, które aplikowało mi Google przy każdym logowaniu do Gmaila czy na YT. Niestety któregoś razu tak skonstruowali komunikat przy logowaniu do Gmaila, że nie dało się właściwie nie kliknąć akceptacji. Z resztą dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, iż mnie złamali;) Niestety mam niechciane konto na G+, z którego i tak nie korzystam, a dodając komentarz na YT odznaczam opcję publikacji na plusie. Z drugiej strony niedługo po przymusowym założeniu konta na plusie kupiłem telefon z Androidem i wtedy okazało się, że to konto ułatwia korzystanie z tego systemu operacyjnego. Jednak kolejny telefon będzie miał już inny system. Mnie wystarcza YT i Gmail. Reszty nie potrzebuję.
Ja tam nie wiem o co wszystkim chodzi, mi G+ pasuje i dobrze się sprawdza np. do publikacji wpisów na blogspocie.
A na innym forum mówisz ze google jest the best i nexus. Stary czas twój przeminal
Całe to G+ i wszystko od Google jest o kant potłuc , korzystam z usług i systemu MS
G+ dawany na siłe jest bez sensu, gdzie co jakiś czas muszę odznaczać w synchronizacji pole g+…
Rewolucja to będzie jak Sklep Play (z braćmi: Muzyka, Książki, Kiosk,Play) przestanie być sztywno przypisany do adresu gmail, którego nie da rady zmienić.Jeżeli chcesz zmienić e-mail-tracisz wszystkie prawa do zakupionych aplikacji i ich aktualizacji.
Mam g+, ale nie wiem po co mi to. Automatycznie mi się to połączyło z Gmailem i YouTubem, które miałem wcześniej. Nie widzę w tym nic fajnego. Jedynym plusem jest to, że już sporo serwisów oferuje łączenie z g+, dzięki czemu nie muszę się wszędzie osobno logować.
A Facebook to gówno i faktycznie przydałaby się dla niego jakaś alternatywa, ale jak wszyscy mi znajomi tam siedzą to co ja zrobię? Czasem się przydaje.