O Dying Light od momentu premiery powiedziano i napisano już wiele – z częścią rzeczy trudno się nie zgodzić, więc będę musiał skorzystać z kalki, ale ale nie zniechęcajcie się, bo mam zamiar podważyć niektóre teorie. Co więcej, wyszedłem z założenia, że lepiej zaserwować Wam wykwintne danie, bo sama przystawka w tym wypadku po prostu nie przystoi. Dlatego z największą wnikliwością zbadałem otwarty świat zombie stworzony przez Techland.
Spis treści
Skrótem, czyli wideorecenzja Dying Light
Grafika, muzyka i atmosfera
Dying Light to gra z gatunku survival horror oparta na szóstej generacji firmowego silnika Techlandu – Chrome. Grafika prezentuje się naprawdę ładnie. Już po kilku minutach rozgrywki wyczułem unoszącego się w powietrzu ducha Dead Island. Co prawda, akcja Dying Light rozgrywa się w tureckim mieście Harran, lecz malownicze widoki natychmiast przywołują wspomnienia z rajskiej wyspy Banoi.
Oczywiście, nowa gra jest o wiele bardziej dojrzała nie tylko za sprawą dbałości o najmniejsze detale, które można wymieniać bez końca, ale również dzięki dynamicznie zmieniającym się warunkom atmosferycznym oraz różnym porom dnia. Taki zabieg doskonale kreuje atmosferę rozgrywki, sprawiając, że wachlarz tęczowych kolorów staje się bardziej stonowany, tym samym sytuacja w jakiej znajdujemy się podczas rozgrywki może zmieniać się jak w kalejdoskopie. Tym bardziej, jeśli nie spogląda się na zegarek zbyt często. Wyobraź sobie sytuację, w której wykonujesz misję z dala od bezpiecznej kryjówki. Powoli zapada zmrok, Twoja jedyna broń ulega zniszczeniu, a jedynym celem staje się znalezienie schronienia, w którym mógłbyś bez narażenia życia przeczekać noc. Z podobnymi dylematami przychodzi zmagać się w Dying Light.
Może czepiam się szczegółów, ale grając w Dying Light miałem wrażenie, że jedna twarz pojawia się kilkukrotnie dla różnych postaci (zazwyczaj dla tych, które nie mają większego znaczenia), co nie ukrywam jest trochę irytujące. Rozumiem, że Turcy są do siebie podobni, ale bystrzejsze oko spokojnie wychwyci bliźniacze podobieństwo. W tym aspekcie trzeba powiedzieć jasno, że Techland poszedł trochę na łatwiznę.
Największe wrażenie zrobiły na mnie zróżnicowane krajobrazy, które można podziwiać ze szczytów wieżowców czy radiostacji. Wszystko idealnie się ze sobą komponuje, co znacząco wpływa na atmosferę samej rozgrywki.
Ponadto, o klimat w czasie gry dba również ścieżka dźwiękowa – co prawda, nie rzuciła mnie na kolana, ale muszę uczciwie przyznać, że w sposób wystarczający buduje napięcie, a to przecież najistotniejsze dla tego typu tytułów.
Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie
Nie chciałbym poświęcać zbyt wiele uwagi samej fabule, aby oszczędzić Wam spoilerów. Mimo to moim obowiązkiem jest stworzenie pewnego szkicu, który pozwoli Wam zrozumieć o czym jest ta gra.
Jak wspomniałem wcześniej, akcja rozgrywa się w Turcji, w mieście Harran, które jakżeby inaczej zostało objęte kwarantanną na skutek wybuchu epidemii zombie. Głównym bohaterem, w którego mamy przyjemność się wcielić jest amerykański najemnik, pracujący dla organizacji rządowej GRE – Kyle Crane. Jego zadaniem jest odzyskać dane, które wpadły w niepowołane ręce. Ponoć plik, który ma odszukać pozwoli opracować lek, a tym samym uwolni miasto z chaosu. Oczywiście, aby nie było nudno misja się komplikuje, a nasz bohater staje przed moralnymi dylematami.
Fabuła wydaje się dość sztampowa, co nie zmienia faktu, że naprawdę może wciągnąć i zapewnić wiele godzin emocjonującej rozgrywki, podczas której trzeba użerać się nie tylko z żądnymi krwi zombiakami, ale również ludźmi.
Po trupach do celu
Przed zakupem Dying Light miałem okazję przeczytać wiele opinii, które dobitnie podkreślały, że na walkę z hordom zombiaków nie mam co liczyć, przede wszystkim dlatego, że gra nastawiona jest na spieprzanie tam, gdzie pieprz rośnie. Taka teoria uzasadniona była tym, że nasz bohater posiada nietuzinkowe parkourowe umiejętności, które w sposób nienaganny pozwalają mu unikać konfrontacji z przeciwnikiem.
Po przejściu wszystkich misji, włącznie z pobocznymi nie mogę zgodzić się z tak postawioną tezą. Oczywiście, z początku walka z grupą zombiaków może wydawać się trudna ze względu na wytrzymałość, posiadany sprzęt (orężem jest przede wszystkim broń biała) i umiejętności naszego bohatera. Z czasem, gdy rozwijamy drzewka (poziom przetrwania, poziom zwinności i poziom siły) naszej postaci, otrzymujemy szereg dodatkowych trików, które pozwalają skutecznie walczyć z żywymi trupami. W dodatku, podczas gry znajdujemy plany, które umożliwiają modyfikowanie broni, dzięki czemu staje się jeszcze bardziej śmiercionośna. Możemy również tworzyć mikstury, które pomagają w dogłębniejszym penetrowaniu miasta czy w samej potyczce z zombiakami. Istotnym dodatkiem są również pułapki, które pozwalają unicestwiać szwędaczy bez większego nakładu sił. Warto zwrócić uwagę, że gra opiera się w dużej mierze na szybkości podejmowanych decyzji oraz doborze właściwej taktyki. Innymi słowy, jeśli ma się konkretny plan i odpowiednie środki, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby eliminować wrogów, nawet wtedy, gdy jest ich w pobliżu bardzo dużo.
Ponadto, mówiono również, że broń palna pojawia się w dalszej fazie gry, co oczywiście jest prawdą, ale warto zwrócić uwagę, że można znaleźć ją również na samym początku. Oczywiście, jeśli ktoś lubi szukać igły w stogu siana – otwierając skrzynie czy samochody przy pomocy wytrychów (świetna zabawa, polecam). Sam stosunkowo szybko zostałem posiadaczem dubeltówki, która towarzyszy mi do dziś w polowaniu na „gryzonie”, jak zwykli mawiać o zombiakach bohaterowie gry.
Wydaje mi się, że osoby, które recenzowały Dying Light jako pierwsze nie miały dostarczającej ilości czasu, aby rozwinąć swoją postać i odkryć wszelkie tajemnice czyhające w gorącym Harranie.
Nocą, nie odwracaj się za siebie
Oczywiście, Dying Light to nie tylko otwarty świat, który dzieli się na dwie dzielnice – slumsy i stare miasto. Twórcy zadbali o dodatkowe lokacje, dzięki czemu nie ma miejsca na monotonię. Oprócz wątku fabularnego, możemy wykonywać misje poboczne. Co więcej, w czasie gry walczymy również o to, by dotrzeć do tzw. zrzutów z antyzyną (lekarstwem, które opóźnia przemianę w gryzonia). Takich dodatków do luźnej rozgrywki jest zdecydowanie więcej – możemy pomagać ocaleńcom, którzy są atakowani przez zombie lub istnieje możliwość odblokowywania bezpiecznych kryjówek, co wiąże się zazwyczaj z likwidowaniem zombiaków, zabezpieczeniem wejścia i przywróceniem zasilania.
Możemy robić, co nam się żywnie podoba. Twórcy zostawili nam wolną rękę, co okazało się świetnym rozwiązaniem. Osobiście, najpierw zająłem się wątkiem fabularnym, a następnie przeszedłem do misji pobocznych, które pomogły mi ułożyć całą historię w jedną całość.
Linia dialogowa nie porywa, choć momentami może nieźle rozbawić – kwestia gustu. Osobiście, najbardziej podobały mi się niektóre historie poboczne, których efekt finalny był taki, że mogłem szczerze uśmiechnąć się do telewizora. Na pewno można odczuć bezpłciowość NPC, którzy nie są na tyle charakterni, by utkwić w pamięci na dłużej. Szkoda. A do tego te powtarzające się, jak reklamy w telewizji twarze…
Sztuczna inteligencja naszych przeciwników jest na wysokim poziomie, co sprawia, że niejednokrotnie możemy zostać z zaskoczenia złapani przez zombiaka. Warto zwrócić uwagę, że w ciągu dnia żywe trupy nie są tak aktywne, jak w nocy. Kiedy zapada zmrok należy mieć się na baczności, tym bardziej, że kreatury stają się jeszcze szybsze, a na ulicach pojawiają się krwiożerczy łowcy, którzy są niezwykle wrażliwi na każdy, nawet najmniejszy hałas. Dlatego tak ważna jest umiejętna gra z wykorzystaniem radaru, który podpowiada nam jaką drogę obrać, by móc uniknąć konfrontacji z silniejszymi potworami. Oczywiście, do naszej dyspozycji jest latarka UV, która osłabia naszych przeciwników, dając nad nimi delikatną przewagę. Gra nocą jest o wiele bardziej wymagająca, o ile w dzień z łatwością można wyciąć w pień hordę zombiaków, to po zmroku nie jest już takie proste, ale można za to otrzymać więcej punktów do doświadczenia, więc gra jest warta świeczki. Tym bardziej, kiedy zlecą się wszyscy okoliczni łowcy. Dlatego w trudnej sytuacji zgubienie pościgu jest najlepszym wyborem. Biegaj w różnych kierunkach, skacz po dachach, a najlepiej zanurkuj w pobliskiej rzece. Problem z głowy. A niekiedy lepiej po prostu nie odwracać się za siebie…
Gra wieloosobowa
W Dying Light jest możliwość grania przez sieć w trzech trybach – kooperacja, inwazja zombie, zostań zombie. Pierwszy pozwala na grę w 4 osobowym teamie – możemy wykonywać misje lub przemierzać miasto w poszukiwaniu przygód. Drugi pozwala grać 1 na 1 z łowcą, w którego wciela się nasz oponent – podczas gry jednoosobowej w dowolnej chwili może nastąpić inwazja. A ostatni umożliwia wcielenie się w potwora i rywalizację z perspektywy zombie. Wszystkie tryby dostarczają świetnej zabawy i są bardzo ciekawym urozmaiceniem dla kampanii. Wada? Serwery! Połączenie się z innymi graczami na PS4 po prostu graniczy z cudem.
Podsumowanie i ocena
Dying Light to kotlet odgrzewany niemal z każdej strony, mimo to twórcy odwalili kawał dobrej roboty. Połączenie rozwiązań znanych z Dead Island, Mirror’s Edge, Far Cry czy Assassin’s Creed pozwoliło stworzyć pozycję, która śmiało może pretendować do tytułu gry roku. Choć nie ustrzegła się błędów, to nie są one tak rażące, by psuły przyjemność płynącą z rozgrywki, a ta jest niewątpliwie ogromna. Jeżeli jesteś fanem The Walking Dead, uwielbiasz otwarty świat, chciałbyś poznać kolejną opowieść o zombie, a do tego lubisz zamiatać nieumarłymi lub unikać ich jak ognia, to ta pozycja jest po prostu stworzona dla Ciebie i bez cienia wątpliwości mogę Ci ją polecić. A co jeśli już masz tę grę? Pozostaje mi tylko powiedzieć: „Good Night. Good Luck”.
ZALETY
|
WADY
|
Ceny Dying Light (PS4)
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.