Choć polscy twórcy gier ostatnio odnoszą szereg ogromnych sukcesów w dziedzinie tworzenia gier wideo, to w tej niedługiej historii zdarzały się również przypadki, kiedy to wręcz powinniśmy wstydzić się za to, co prezentowała rodzima myśl programistyczna. Oto 10 najgorszych polskich gier w historii!
Spis treści
Basement Crawl
Zestawienie najgorszych polskich gier (widziane subiektywnym okiem mobiManiaKa) rozpoczynamy produkcją stosunkowo świeżą – jest to bowiem tytuł, który ukazał się tylko i wyłącznie na PlayStation 4. W założeniach produkcja studia Bloober Team miała być bardzo lekką i przyjemną grą logiczną, w teorii mamy do czynienia z wierną kopią kultowego Bombermana – naszym zadaniem staje się podkładanie bomb i eliminowanie przedstawicieli drużyny przeciwnej. Jak się jednak okazuje, nawet to udało się twórcom perfekcyjnie schrzanić. Popsuto mechanikę rozgrywki – w trakcie zabawy roi się od różnorakich błędów, które uniemożliwiają skuteczne atakowanie przeciwników, a prędzej od dobrego ataku doczekamy się samobójstwa prowadzonej postaci. Brak tutaj jakichkolwiek dodatkowych trybów rozgrywki poza multiplayerem, a obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia beznadziejna, szarobura oprawa wizualna. Gra została doszczętnie zjechana przez recenzentów i określona mianem „najgorszej gry na PS4”. Niestety zasłużenie.
Rambo: The Video Game
Stworzenie gry na podstawie kultowej serii filmów sensacyjnych dla wielu nieznanych szerszej publiczności deweloperów byłoby olbrzymią nobilitacją i jednocześnie szansą na wypłynięcie na szerokie wody. Tak też miało być i w tym przypadku, gdy za kultowego Rambo wzięło się krakowskie studio Teyon – niestety, ułomnych rozwiązań tutaj jest aż nadto. Twórcy, zamiast zaserwować nam FPS-a z prawdziwego zdarzenia, za 40 euro zaczęli sprzedawać klasycznego celowniczka, w którym większość czasu spędzamy na wyściubianiu nosa zza skarpy i ładowaniu nabojów w przeciwnika. Rozgrywka jest przeraźliwie nudna i toporna, a grafika po prostu paskudna – wizualnie tytuł prezentuje się tak, jakby ukazał się 10 lat temu, a przecież to gra z 2014 roku. No i ten wzbudzający podziw czas rozgrywki – całość można było skończyć w nieco ponad 3 godziny. I nadal dziwicie się, czemu Rambo: The Video Game dołączyło do stada polskich gier-potworków?
Detektyw Rutkowski Is Back!
Choć większość z Was na przestrzeni ostatnich lat kojarzy pana Rutkowskiego jako jednego z głównych zamieszanych w pewną aferę na Śląsku, to jeszcze jakiś czas wcześniej był on postacią bardzo medialną – miał swój program w telewizji, uczestniczył w wielu głośnych akcjach, a nawet… miał swoją grę komputerową. Ten ostatni etap chciałby jednak z pewnością pominąć, bo Detektyw Rutkowski Is Back gniot naprawdę pierwszej klasy. Z założenia mieliśmy mieć do czynienia z ciekawą składanką, a finalnie do naszych rąk trafił potworek, przy którym nawet przez chwilę nie będziemy się dobrze bawić. Punktem wyjścia do całego zła jest beznadziejna fabuła, a potem jest już tylko gorzej – cała masa błędów i skryptów, które uniemożliwiają zaliczenie poszczególnych etapów miesza się z totalną degrengoladą graficzną i brakiem jakiejkolwiek animacji. Dodatkowo doszczętnie sknocono sterowanie, a dość powiedzieć, że wśród popularnych niedoróbek były chociażby zapadające się ściany, wrogowie zastygający w ruchu czy też zabijające naszego bohatera drzwi. Rutkowski Patrol, odmaszerować!
Rzeźnik
Właściwie do tej pory, pamiętając te kilkanaście minut spędzone z tym tytułem, nie wiem, z przedstawicielem jakiego gatunku miałem tak naprawdę do czynienia. Tytuł studia TMReality to coś, co mógłbym polecić tylko największemu wrogowi albo urodzonemu masochiście. Cała głębie tej gry to beznamiętnie prucie z pistoletu i cięcie na kawałki postaci znajdujących się na ekranie. Dlaczego Rzeźnik? Bo momentami faktycznie czuliśmy się jak w rzeźni – i to głównie mentalnej, bo człowiekowi aż niedobrze robiło się od tych fragmentów ciał porozrzucanych po całej planszy. Rozgrywka była kompletnie bezcelowa – liczyło się tylko to, jak wielu przeciwników zdążymy poćwiartować, zanim nas samych dosięgnie piła sprawiedliwości. Znając życie to dziwactwo sprzedało się lepiej niż dziesiątki hitów – wszystko dzięki temu, że natrafiło na złotą erę wydawnictw kioskowych. Oby już nigdy ona nie powróciła.
Nina: Kroniki Agenta – Tunele Afganistanu
Twórcy lojalnie uprzedzili nas o tym, co zobaczymy na ekranie, i za to należy im podziękować – rozgrywka była w pełni tunelowa, a gracz do celu szedł jedną, mocno wydeptaną przez autorów ścieżką. Ale to i tak nie był zbyt wielki problem – najgorsze okazało się to, że do swoich rąk dostaliśmy strzelaninę ze wszech miar po prostu niedorobioną. Wielu graczy zamiast pokraczną Ninę na swoim ekranie częściej widziało pulpit Windowsa, a brak możliwości zapisu w dowolnym momencie doprowadzał do szewskiej pasji. Trudno wyobrazić sobie, jak wyglądałaby ta gra teraz, bo już na tamte czasy – a wyszła w 2002 roku – prezentowała się wyjątkowo odrażająco i paskudnie. Znalezienie w tej grze czegoś w miarę działającego w zdecydowanej większości przypadków okazywało się być po prostu niemożliwe. Oj, agenci nie mają szczęścia do gier – najpierw Rutkowski, teraz fikcyjna Nina…
Uprising 44
Powstanie Warszawskie dla wielu Polaków jest powodem do nieustającej dyskusji o słuszności tego zrywu – jedno jest pewne, wydarzenia ze stolicy na stałe wpisały się w historię naszego kraju. Tym bardziej szkoda, że Uprising 44 utorstwa studia DMD, mające być hołdem dla tego wydarzenia i nieść ze sobą również pewną wartość edukacyjną, okazało się być kompletnym, totalnie zepsutym crapem. Zmiana koncepcji z RTS-a na trzecioosobową strzelarkę okazała się być gwoździem do trumny tej produkcji, albowiem ilości błędów programistycznych, jakich byliśmy świadkami, nie dało się w żaden sposób przeskoczyć. Fatalne sterowanie połączono tutaj z fatalną fizyką i kompromitującym przenikaniem przez ściany. Dodatkowo gra wyglądała wyjątkowo paskudnie – postaci były kwadratowe i beznamiętnie animowane, a efekty mające nadać grze widowiskowość, takie jak rozmycia czy trzęsący się ekran, raczej śmieszyły. Lepiej zapamiętać powstanie w formie ukazanej za pośrednictwem dokumentów czy książek, a od tego potworka warto trzymać się z daleka.
Czarnobyl: Terrorist Attack
Co tu dużo mówić – ktoś otwarcie pozazdrościł sukcesu, jaki odniosła seria S.T.A.L.K.E.R. stworzona przez ukraińskie GSC Game World. Czarnobyl: Terrorist Attack to odpowiedź rodzimego studia Silden, o której wolelibyśmy jak najszybciej zapomnieć. To bowiem prosty do bólu (by nie rzec: prostacki) shooter, w którym łazimy po paskudnie wykonanej Zonie i po prostu odstrzeliwujemy kolejnych przeciwników, jak napromieniowane kaczki. Obrazu całości dopełniały takie smaczki jak naboje przenikające przez ściany czy psy szczekające bezgłośnie – dodatkowo przeciwnicy hurtowo pakowali się nam pod lufę, a karabiny służyły im tylko do uporczywego przepychania się z nami. To gra, która służyła tylko i wyłącznie do nabicia kabzy na osobach, które pomyliły tę superprodukcję ze wspomnianym już S.T.A.L.K.E.R.-em – jakiejkolwiek jakości próżno tutaj szukać.
Poldek Driver
Maluch Racer, mimo iż pod względem wykonania był produkcją równie denną co Poldek Driver, miał w sobie to coś, co przyciągało do tego tytułu bez reszty – może to ta wyjątkowa tematyka, może dziwna swojskość, ale fakt był taki, iż gra rozeszła się w ponad 300 tysiącach egzemplarzy. Poldek Driver stanowił próbę odcięcia kuponów od tego niewątpliwego fenomenu, ale robił to w sposób wyjątkowo nieudolny. Poldek wydawał się bowiem jeszcze bardziej kwadratowy i bezpłciowy od Malucha, a to już naprawdę duża sztuka – model jazdy w tym wypadku był naprawdę nie do przełknięcia, poczciwym Polonezem sterowało się naprawdę tragicznie. Warstwa wizualna niestety też wyglądała tak, że aż bolały oczy. Cóż, polska myśl techniczna w podwójnym uderzeniu!
Wilczy Szaniec
Oto gra, która została owiana legendą – próżno bowiem szukać osób, którym udało się ukończyć tę polską superprodukcję. Wilczy Szaniec był beznadziejny praktycznie pod każdym względem – pełno było tutaj niedorzeczności z każdej strony. Co powiecie na możliwość zdetonowania czołgu kilkoma kopniakami? A jak zareagujecie na możliwość samobójstwa poprzez zasypanie kamieniami dzięki przypadkowemu potrąceniu filaru podtrzymującego strop? Te dwa przykłady to tylko przygrywka do całej masy nieporozumień, jakie napotykamy w trakcie rozgrywki. A na dodatek otrzymujemy katastrofalną oprawę wizualną, beznadziejną mimikę twarzy i co więcej, błędy ortograficzne w dialogach bohaterów. Hitler z pewnością przewraca się w grobie, widząc to, co oferuje nam rodzimy Wilczy Szaniec.
Mortyr II: For Ever
Pierwszy Mortyr był naprawdę całkiem niezłą strzelaniną – choć wielu śmieje się, że z pierwowzoru zapamiętali tylko lśniące posadzki i dziwaczny styl upadania na podłogę serwowany przez głównego bohatera, Svena Mortyra, to ciekawa fabuła i szereg nieszablonowych rozwiązań w trakcie rozgrywki sprawiały, że można było tutaj śmiało spędzić kilka ciekawych godzin. A dwójka? Cóż, można humorystycznie sparafrazować tytuł mówiąc, iż gra ta znajdzie się w zestawieniach największych polskich crapów „For Ever”. Druga część absolutnie zgubiła oryginalny klimat jedynki i pokazała, że nawet najprostsze schematy rozgrywki mogą zostać schrzanione przez zwyczajną niechlujność, jaką zaprezentowali programiści z City Interactive. Mnóstwo błędów w kodzie gry, fatalna grafika, regularne wycieczki do pulpitu – Sven Mortyr nie zasłużył na takie traktowanie.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Wielki Facepalm na widok tych tytułów, dziękuję Bogu, że tylko w jedną z tych gier zdarzyło mi się grać. Uff
NRgeek się często w te tytuły zagrywał ; )