>

Płatny Youtube. Czy czeka nas rewolucja?

Monetyzacja treści internetowych to trend, który postępuje i zdaje się być nie do zatrzymania. Z możliwości zarobku w sieci skrupulatnie korzystają kolejne firmy i przedsiębiorstwa, a szczególnie aktywnie w tym segmencie działa segment wideo. Mamy niezliczoną ilość serwisów VOD czy też abonamentów umożliwiających oglądanie filmów w wysokiej rozdzielczości czy dobrej jakości. Teraz do tej grupy dołącza YouTube, który również planuje zarobić trochę dodatkowego grosza na swojej działalności.

O tym, że Google właściwie od zawsze miało problemy z jednym z swoich najpopularniejszych serwisów internetowych, wiemy nie od dziś. Choć przychody z tytułu wyświetlania reklam były naprawdę pokaźne, to w żaden sposób nie przekładało się na zysk – można więc powiedzieć, że dochody Youtube’a z tego tytułu pokrywały bieżącą działalność oraz opłaty z tytułu programu partnerskiego dla popularnych twórców wideo. Jak wiemy, ta sytuacja niezbyt urządzała i Google, i samych twórców, którzy narzekali na zbyt niskie stawki pieniężne w relacji do ilości wyświetleń. Wprowadzenie opłat ma stanowić pierwszy krok do rozwiązania tej niewątpliwie palącej kwestii.

Od dolara do dolara

Pilotażowy program sprawdzający skuteczność takiego rozwiązania został uruchomiony już w maju ubiegłego roku w USA – wówczas to opłatą zostało objętych trzydzieści kanałów, a ich wysokość wahała się od 99 centów do kilku dolarów. Wygląda na to, że próby okazały się sukcesem, gdyż w kilkanaście dni temu listę tę rozszerzono do 53 pozycji – w większości są to na razie kanały z filmami i kreskówkami dla dzieci, choć nie brak także pozycji motoryzacyjnych czy dokumentalnych. Finalnie została również określona stawka, jaką będziemy musieli uiścić za oglądanie danego kanału – będzie to od 0,99 do nawet 7,99 dolarów. Co ważne, użytkownik nie będzie musiał wybierać tego, za co chce zapłacić, w ciemno: przedtem można bowiem skorzystać z 14-dniowego okresu próbnego by sprawdzić, czy oferowane treści są warte naszej uwagi i – rzecz jasna – pieniędzy.

Choć wprowadzanie płatnego wykupu dostępu do kanałów ma postępować i publicznie zadebiutuje najprawdopodobniej pod koniec tego roku, to nie jest tak, iż opłaty będą na wyciągnięcie ręki każdego twórcy filmów posiadającego swój własny kanał – najpierw chętni będą musieli przejść przez, jak zapewniają przedstawiciele Youtube’a, dość rygorystyczne sito kwalifikacyjne mające stwierdzić, czy dany materiał jest na tyle profesjonalny, by można było zażądać za niego gotówkę. Na razie tego typu działania są propagowane tylko i wyłącznie w USA, choć to zapewne kwestia czasu, gdy trafią one także m. in. na Stary Kontynent.

Abonament na wideo offline

Drugie z rozwiązań już zapowiedzianych przez Youtube’a jest nie mniej ciekawe – Google planuje bowiem wprowadzić płatną subskrypcję, która miałaby nas zwolnić z obowiązku oglądania reklam poprzedzających materiały wideo. Koszt takiej usługi (przynajmniej w USA) miałby wynieść 10 dolarów, a jej wprowadzenie (i tu już mowa o całym świecie) przewiduje się na 15 czerwca – wówczas to mają bowiem zmienić się zapisy regulaminu partnerskiego Youtube. Brak reklam to jednak nie jedyny profit, który mieliby otrzymać użytkownicy opłacający abonament. Bardzo ciekawą opcją wydaje się być bowiem możliwość uprzedniego pobrania interesującego nas materiału filmowego na nasze urządzenie mobilne i obejrzenie go offline w późniejszej porze. Nie da się ukryć, że w wielu przypadkach pozwoliłoby to na oszczędzenie danych pakietowych, których musielibyśmy się pozbyć podczas oglądania filmu „na żywo”.

fot. ArtemSam, Fotolia.com

Pytanie, jakie wydaje się być najbardziej drażliwe, to rzecz jasna wysokość opłaty – o ile w Stanach planowane 10 dolarów wydaje się być naprawdę rozsądną kwotą, tak stosując odpowiedni przelicznik w Polsce wydaje się, że 40 złotych to chyba jednak troszeczkę za dużo. Za tą kwotę zdołamy wykupić abonament na telewizję satelitarną oferującą nam szereg bardzo ciekawych programów i filmów w bardzo wysokiej jakości obrazu i dźwięku, a płacenie kilkudziesięciu złotych za brak reklam i możliwość odtworzenia materiału offline wydaje się być nienajlepszym rozwiązaniem. Z ostatecznymi dywagacjami na ten temat warto jednak wstrzymać się do czasu finalnego ustalenia cennika dla naszego kraju.

Czy to się uda?

Nie da się ukryć, że Google chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – z jednej strony dokładając nieco funduszy do swojego skarbca, a z drugiej dogadzając twórcom filmików i znacznie zwiększając ich zarobki. Nowa wersja programu partnerskiego w sposób istotny zmienia bowiem dystrybucję zysków w odniesieniu do obu zainteresowanych stron. Od czerwca 55% zysków z reklam powędruje do twórców, natomiast pozostała część zasili konto Youtube’a. Ponownie będzie wyglądała kwestia zarobku z płatnej subskrypcji – tutaj również zostanie utrzymany odsetek 55/45 procent. To przede wszystkim oznacza znaczny wzrost „uposażenia” twórców materiałów wideo – rzecz jasna po raz kolejny zarobki polskich „youtuberów” z pewnością będą znów nieco niższe niż stawki tych z zachodniej Europy czy USA, ale chyba wszyscy powinni solidnie odczuć tę zmianę polityki giganta z Mountain View. Ten zresztą również powinien mieć powody do zadowoleni – dodatkowe pieniążki będą zapewne znacznie wyższe niż potencjalny przychód z reklam, a wdrożenie możliwości pobrania wideo i obejrzenia go w trybie offline nie powinno nastręczać zbyt wielkich problemów.

Pytanie, czy wyłączenie reklam i wprowadzenie pobierania wideo na pamięć urządzenia mobilnego będzie wystarczającym wabikiem, który skłoni nas do wysupłania odpowiedniej kwoty na płatny abonament? W Polsce raczej nie będzie to takie proste, a z pewnością nie przysłuży się temu popularność różnego rodzaju adblockerów, które zazwyczaj nic nie kosztują, a pozwalają na równie skuteczne pozbycie się wszędobylskich reklam. Zważywszy na to, jaką popularnością cieszą się tego typu programy można śmiało domniemywać, że w wielu innych krajach są one równie popularne.

I podstawowa kwestia: czy zwiększone wynagrodzenie dla producentów filmów umieszczanych w Youtube przełoży się na ich jakość? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć – patrząc na poziom niektórych „youtuberów”, zwłaszcza tych najchętniej oglądanych chociażby w naszym kraju, to ciężko wyobrazić sobie sytuację, w której nagle rezygnują z popisów przed kamerą, wulgaryzmów i różnych dziwnych akcji. Cóż, widocznie jest na to zapotrzebowanie!

Amadeusz Cyganek

Komentarze