Wielokrotnie narzekamy na to, że niektóre – zwłaszcza tańsze sprzęty – swoją specyfikacją nie przystają do obecnych standardów. Wiele wskazuje na to, że rękę do tej sytuacji mocno przykłada Microsoft.
W dzisiejszych czasach mało kto decyduje się na kupno sprzętu takiego jak laptop czy hybryda bez preinstalowanego systemu operacyjnego – zwłaszcza w przypadku maszyn za 1000-1500 złotych dodatkowy wydatek na zakup własnej kopii Windowsa stanowi istotny procent poniesionych wydatków. Nie dziwi więc, że obecność systemu Windowsa w różnego rodzaju elektronice stanowi solidny wabik dla potencjalnych nabywców.
I Microsoft znakomicie wykorzystuje pozycję monopolisty, podpisując umowy na dystrybucję systemu z praktycznie każdym producentem laptopów, tabletów czy hybryd – to zapewnia nie tylko odpowiednie rozpowszechnienie Windowsa, ale także stałe zyski gigantowi z Redmond. Częstą praktyką stosowaną przez Microsoft są różnego rodzaju obniżki i rabaty które sprawiają, że rachunek po stronie producenta jest zdecydowanie korzystny. I tak oto na kompletnie darmową licencję mogą liczyć producenci tabletów z rozmiarem ekranu o przekątnej 9 cali i mniejszej, z kolei w kolejnej kategorii (w której licencja kosztuje niecałe 30 dolarów) mieszczą się sprzęty o dość słabej specyfikacji.
Producenci – by załapać się na najtańszą licencję – muszą spełnić dość wyśrubowane kryteria dotyczące sprzętu. Kryteria, które już absolutnie nie przystają do standardów Anno Domini 2016 i tłumaczą, czemu do sklepów trafiają sprzęty złożone z takich, a nie innych podzespołów.
By zakwalifikować się do najtańszej grupy, producenci laptopów muszą umieścić w sprzęcie jeden z procesorów „low-end”, co w praktyce oznacza niskonapięciowe Atomy lub też procesory z linii Intel Celeron N oraz maksymalnie 4 GB pamięci RAM. Co więcej, nie może się tam znaleźć dysk twardy ani napęd optyczny, a jedynie 32 GB na dysku SSD lub eMMC, a maksymalny rozmiar matrycy to 14.1 cala. O tabletach już wcześniej wspominałem, natomiast producenci hybryd posiadają praktycznie te same ograniczenia, co w przypadku laptopów, choć oczywiście z mniejszą przekątną ekranu. Na spore obniżki mogą liczyć także producenci słaby AiO z ekranem mniejszym lub równym 17 calom, jak również Stick PC z maksymalnie jednym złączem HDMI.
Tak oto Microsoft wciela się w rolę „trendsettera” na rynku urządzeń elektronicznych – nie da się bowiem ukryć, iż stosując takie praktyki gigant z Redmond solidnie wpływa na rozwój sprzętu. Zazwyczaj tego typu propozycje trafiają do naszych rąk od mniejszych firm, dla których produkcja tanich tabletów i laptopów prosto z Chin jest gwarancją przebicia się na rynku (zwłaszcza jeśli chodzi o hiper- i supermarkety), ale sprzęty spełniające te wymagania pojawiają się także w portfolio większych graczy. Wystarczy chociażby wspomnieć o testowanym przez nas ostatnio ASUS PC Stick QM1, który śmiało łapie się do zakładki „Entry” wg klasyfikacji Microsoftu.
Reperkusje tego stylu działania Microsoftu są także inne – wydaje się bowiem, iż koncern sztucznie wpływa na to, jak wygląda światowy rynek hardware’u – nie bez przyczyny od lat na świecie rządzą jedni i ci sami producenci, bowiem ci mniejsi, atakujący głównie rynki lokalne, oszczędzają na czym się da. Zapewne niejeden z nich zaproponowałby nam nieco lepszy sprzęt, gdyby nie rygorystyczne obostrzenia związane ze specyfikacją sprzętów ubiegających się o certyfikację Windowsa. Mniejsi gracze szukają oszczędności gdzie się da, nie dziwi więc fakt, że często decydują się na wypuszczenie na rynek słabszych sprzętów, byle tylko zmieścić się w danej kategorii.
A wydaje się, że znacznie bardziej sprawiedliwe byłoby chociażby udzielanie licencji na sprzęt w odniesieniu do ceny sugerowanej przez producenta, z którą laptop czy hybryda pojawia się na rynku. A tak dochodzi do sytuacji, w której narzekamy na to, że sprzęty, które do nas trafiają, są słabe nawet mimo swej niskiej ceny, a tak naprawdę w wielu przypadkach to Microsoft pośrednio odpowiada za to, co trafia do sklepów.
źródło: liliputing
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.