Huawei MateBook został wyposażony w ekran o przekątnej 12 cali wykonany w technologii IPS. Zastosowana przez producenta rozdzielczość to QHD, czyli 2160 x 1440 pikseli. Odbieram to jako zaletę – zastosowanie wyższej rozdzielczości niż standardowe Full HD przekłada się bowiem na większą gęstość pikseli oraz wyższą czytelność obrazu.
W ślad za wysokim zagęszczenia pikseli idzie także bardzo przyzwoite odwzorowanie kolorów sięgające 98% dla palety sRGB – to bardzo dobry wynik, wyraźnie przewyższający testowanego niedawno Acera Aspire Switch Alpha 12.
Nieco gorzej spisuje się za to nierównomierność podświetlenia na poziomie 9% – ale to nieduża wada, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że MateBook wyróżnia się z tłumu w kontekście maksymalnej jasności – oferuje 411 cd/m2, dzięki czemu plasuje się tylko nieznacznie niżej od Surface Pro 4. To gwarantuje, że nawet w słoneczne dni, w większości wypadków nie powinniście mieć problemów z odczytaniem ekranu. I to pomimo błyszczącej powłoki przykrywającej panel.
Podsumowując, mamy do czynienia z bardzo dobrą matrycą, która dobrze znosi porównanie z konkurencyjnymi rozwiązaniami w tym segmencie.
Jeśli szukacie tabletu z dobrym aparatem, to MateBook nie jest dla Was. Nie dość, że brak tu tylnego obiektywu, to z przodu mamy do czynienia tylko z kamerką o matrycy 5-megapikselowej. Do okazyjnego selfie albo Skype’a czy Messengera wystarczy – i do niczego więcej.
Co innego jeśli chodzi o łączność – tutaj producent nie oszczędzał, w efekcie czego do tabletu trafił bardzo dobrze spisujący się, dwuzakresowy układ Wi-Fi pracujący w standardzie a/b/g/n/ac oraz Bluetootha w wersji 4.1. Z drugiej strony jednak mam mieszane uczucia w związku z tym, że w urządzeniu za blisko 6 tysięcy złotych nie znajdziemy modemu LTE – a to rzecz, która zdecydowanie przydałaby się w sprzęcie tej klasy (i w tej cenie).
Sprzęt nie ma za to żadnego problemu z obsługą urządzeń zewnętrznych – dzięki stacji dokującej podłączymy praktycznie każde akcesorium: od dysków zewnętrznych, poprzez pendrive’y, na modemach USB skończywszy. Ta sama sytuacja występuje także przy wykorzystaniu OTG, co oznacza, że chcąc podpiąć zewnętrzny nośnik danych nie musicie sięgać po stację – wystarczy skorzystać z portu USB typu C umieszczonego w obudowie tabletu.
Tablet w naszej wersji oferuje 256 GB miejsca na dane – to dużo i powinno wystarczyć w większości wypadków, ale… szkoda, że zabrakło czytnika kart microSD, z pomocą którego najłatwiej byłoby dorzucić kilka ekstra GB do zestawu.
Jednym z akcesoriów stworzonych dla MateBooka jest rysik o nazwie MatePen. Niestety, nie jest on integralną częścią zestawu sprzedażowego (jak choćby stacja dokująca MateDock).
Za rysik musimy zapłacić niemało, bo aż 499 złotych i trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka nie jest to akcesorium, które wygląda na warte swojej ceny. Design tego małego urządzenia prezentuje się bowiem… średnio. To w całości srebrna konstrukcja, z gumową powłoką pośrodku umożliwiającą pewne trzymanie stylusa – przypomina raczej tanie, niezbyt wyszukane długopisy, trochę odbiegając od eleganckiej stylistyki samego MateBooka.
Za to pod względem możliwości technicznych MatePen wypada już bardzo dobrze, obsługując 2048 poziomów nacisku, dzięki czemu może rywalizować z stylusami graficznymi Wacoma. Nie tylko swobodnie sporządzimy odręczną notatkę, ale także naszkicujemy cyfrowy obrazek. Dużą zaletą rysika jest także laserowy wskaźnik ukryty na drugim krańcu jego obudowy, jak również przyciski pozwalające na przykład na wykasowanie ostatnich ruchów bez konieczności używania dodatkowych skrótów programu graficznego.
Czas ładowania rysika jest krótki (to nieco ponad godzina), a czas działania – zadowalający (na poziomie 9-10 godzin). Mimo wszystko uważam jednak, że cena rysika jest przesadzona – w końcu za nieco ponad 300 złotych kupimy już stylusa Wacom Intuos Creative Stylus 2 oferującego praktycznie identyczne parametry, ale wyglądającego bardziej stylowo.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.