Widząc po raz pierwszy cenę laptopa Huawei MateBook D, nie miałem złudzeń – byłem pewien, że na czymś chiński producent musiał oszczędzić. Padło między innymi na ekran.
Na pozór to niezły panel – sygnowany przez BOE, wykonany został w technologii IPS, co gwarantuje szerokie kąty widzenia. Do rozdzielczości przyczepić się nie można – to rozsądne Full HD, co przy przekątnej 15,6″ daje bardzo dobre wyniki. Co więcej, wyświetlacz pokryto matową powłoką, aby skuteczniej walczyć z niechcianymi odbiciami i refleksami.
I tu dochodzimy do pierwszego z minusów. Maksymalna jasność podświetlenia nieznacznie przekracza 270 cd/m2. Sytuację po części ratuje wspomniane powyżej matowe pokrycie panelu IPS, niemniej to nadal za mało, aby komfortowo pracować przy mocnym świetle (czy to słonecznym, czy sztucznym).
Druga wada panelu BOE to wąski zakres odwzorowania kolorów. Przy zaledwie 55-procentowym pokryciu skali sRGB i fabrycznym przesunięciu barw w stronę kolorów chłodnych, trudno mi polecić tego laptopa osobom szukającym sprzętu do obróbki grafiki czy zdjęć. Szkoda, bo w kontekście wydajności MateBook D spokojnie w tej roli by się odnalazł…
Do podłączenia zewnętrznego monitora posłuży złącze HDMI – innej możliwości przesłania obrazu nie przewidziano.
Czas pracy z daleka od gniazdka nie jest zazwyczaj w czołówce priorytetów użytkowników laptopów z ekranem 15,6″. Niemniej bardzo cieszy fakt, że Huawei poważnie podeszło do problemu i w MateBooku D postawiło na sensowny akumulator 42 Wh, a więc niemal identyczny z tym, który ASUS wykorzystuje w popularnej serii Vivobook S14.
W testach syntetycznych Huawei MateBook D plasuje się w połowie stawki, ale z naprawdę niewielką stratą do liderów. Potwierdzają to nie tylko benchmarki symulujące codzienną pracę z laptopem, ale też bardziej wymagające scenariusze, z graniem wliczając. Produkt chińskiego koncernu w testach wypada niewiele gorzej niż słynny Dell Inspiron 15 (7567), a jest przecież mniejszy, smuklejszy i lżejszy!
Wyniki benchmarków dobrze przekładają się na rzeczywistość. Przez kilka tygodni, które spędziłem z MateBookiem D, nie zdarzało mi się uzyskiwać mniej, niż 4 godziny na jednym ładowaniu. Zazwyczaj ten wynik bliższy był 5 godzinom, ale uaktywniając tryby energooszczędne, nie powinno być dużym wyzwaniem, aby osiągnąć ponad 6 godzin pracy na baterii. To niezły wynik.
Już na wstępie wspominałem, że siłą MateBooka D jest niezłe wyposażenie. Procesor to jeden z najnowszych układów Kaby Lake R, czyli 4-rdzeniowy Intel Core i5-8250U. Warto odnotować, że Huawei zrezygnował z konfiguracji z mocniejszym procesorem i7 – oba dostępne w Polsce warianty opierają się na tym samym CPU. Do tego Huawei dorzuca dysk SSD na złączu M.2. I tu warto się na chwilę zatrzymać.
Tańsza wersja laptopa przychodzi z pojedynczym nośnikiem SSD o pojemności 256 GB. Droższą wyposażono w duet dysków: pierwszy to 128-gigabajtowy LITEON, któremu towarzyszy klasyczny twardziel z logo WD, o pojemności 1 TB. Ja miałem okazję testować konfigurację z dwoma dyskami i narzekać nie mogę. Wybrane przez Huawei nośniki nie należą może do czołówki (co widać zwłaszcza po SSD, który w testach szybkości osiąga góra 140 MB/s), ale w tym konkretnym laptopie wydają się dobrze uzupełniać.
Pamięci RAM jest 8 GB na kościach DDR4. Nie jest ona wlutowana w płytę główną, więc jeśli nie przeraża Cię perspektywa rozłożenia laptopa na części pierwsze, możesz podmienić RAM na inny – w maksymalnej konfiguracji sprzęt udźwignie 16 GB.
To wszystko przekłada się na bardzo pozytywne wrażenia z użytkowania. Komputer bez zadyszki radzi sobie z obsługą wielu kart w przeglądarkach czy odtwarzaniem skompresowanych filmów (nawet w 4K z HDR), a system pracuje stabilnie. Miałem okazję sprawdzać przeróżne aplikacje – od narzędzi do edycji wideo po arkusze baz danych i byłem pozytywnie zaskoczony możliwościami MateBooka D. To świetny zestaw dla studenta czy ucznia – trudny do zajechania, a jednocześnie nadal przystępny cenowo.
Co z grami? Przyznam, że początkowo miałem pewne obawy o to, czy Huawei nie pójdzie w ślady Xiaomi i nie sięgnie po słabszy wariant grafiki MX150. Na szczęście tak się nie stało. Wewnątrz MateBooka D zagościł klasyczny model MX150, dzięki czemu laptop bez trudu radzi sobie z uruchamianiem wielu zaawansowanych gier w FHD, przy 30 kl./s. Najczęściej trzeba przy tym obniżyć detale na niskie lub średnie, niemniej grać w takie tytuły, jak Frostpunk, Warhammer 40,000: Gladius – Relics of War czy Wiedźmin 3 się da. To już coś.
Co bardzo cieszy, wydajność MateBooka D nie jest mocno dławiona przez programy monitorujące kondycję chłodzenia. Nawet w testach symulujących długotrwałe obciążenie taktowanie procesora trzymało się progu 1,3 GHz (nominalne taktowanie i5-8250U wynosi 1,8 GHz), a temperatury na CPU nie przekraczały 74 stopni C.
Gorzej jest w wypadku obudowy – aluminium lubi trzymać ciepło i trzeba się z tym pogodzić. Najcieplejsza zazwyczaj była spodnia część maszyny, gdzie termometr wskazywał do 47 stopni C zależnie od wybranego miejsca. Pulpit roboczy na szczęście jest chłodniejszy – zwłaszcza w tej sekcji, gdzie zazwyczaj opieramy nadgarstki.
Na koniec pozostaje jeszcze wspomnieć o głośności. O ile w mało wymagającym użytkowaniu laptop jest zazwyczaj na tyle cichy, że można zapomnieć o jego istnieniu, tak przy uruchomieniu zasobożernej aplikacji (gry, przeglądarka z wieloma kartami, program do edycji filmów itp.) poziom hałasu błyskawicznie rośnie aż do granicy 45 dB. To sporo, ale pamiętać też trzeba, że 44-45 dB to niejako poziom standardowy dla uniwersalnych laptopów, a do takich przecież zalicza się Huawei MateBook D.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Komentarze
Wymagania systemowe na Ultra będą takie:
16/32 rdzeniowy procesor 3.7 GHz,
32GB RAM. RTX 2080Ti.
Pozdrawiam :)
w tej cenie jest cienszy i lzejszy asus wiec bez rewelacji gdyby cena byla o 800 zl nizsza tp moze jeszcze
Kolory są bardzo biedne jakby sprane i chyba nie miałeś w życiu nic lepszego skoro twierdzisz inaczej.
Ja nie jestem żadnym grafikiem, ale mam jeszcze dobry wzrok i nie jestem daltonistą.
Żeby przekonać się jak kiepskie są kolory wystarczy zestawić ten ekran z czymś nawet najtańszym sprzętem z matrycą TN i czar pryska.
I znowu kiepski ekran. A mialo byc tak pieknie.
To jest jakaś paranoja z tym gadaniem o kiepskim ekranie. Mam tego lapka, amatorsko zajmuje się grafiką i musiałbym być ślepym idiotą by twierdzić, że ten ekran źle wygląda. Obraz jest kontrastowy, kolor żywy, wygląda naturalnie. NIE MA PRAKTYCZNIE wycieków podświetlenia, co jest absolutną normą w tym segmencie, nie mówiąc o niższych, gdzie używane są tragiczne matryce TN.
Czyta paranoja, nikt nie patrzy na ekran tylko w przyrządy pomiarowe, kolorymetry i światłomierze. Totalne odklejenie od realiów!
Przypomina mi to tych nieszczęśników, którzy chodzą do kina oglądać blockbustery TYLKO po to by potem zapluwać się, że Iron Man miał w jednej scenie rysę na pancerzu o 3 cm niżej niż dwie sceny wcześniej, w "Szeregowcu Ryanie" widzą tylko zmieniające się z ujęcia na ujęcie ślady po kulach na ścianach, a u Pana Kleksa piegi wędrujące po twarzy. Na miłość boską!