Przeszło dwa lata wstecz zdecydowałem o jednej z najważniejszych zmian w moim życiu i nie, to nie był ślub. Odejście od Windowsa, który po latach walki doprowadził mnie do ostateczności, oznaczało „przesiadkę” na macOS. Rozwód początkowo przebiegał burzliwie.
Odkąd pamiętam urządzenia elektroniczne stanowiły stały element wystroju mojego domu rodzinnego. Pierwszym poważnym komputerem był blaszak pracujący w oparciu o procesor 386. Przyznam, że choć urządzenie to było paskudne jak ciemna listopadowa noc, dzięki niemu nauczyłem się cierpliwości, szacunku oraz upartości, które przez lata pozwalały mi walczyć z kaprysami sprzętu komputerowego. Korzystanie z interfejsu graficznego przyszło dopiero po kilku latach mojej zabawy z trybem tekstowym i ukochanym MS-DOS i nakładką Norton Comander.
Windows był potężnym powiewem świeżości i choć sprawiał mnóstwo problemów ze zgodnością, pokochałem go. Serio, uważam, że to najlepsze, co w tamtym czasie mogło spotkać branżę technologiczną. Microsoft tak przyzwyczaił mnie do swoich rozwiązań, że nie wyobrażałem sobie przesiadki na konkurencyjne platformy.
W zasadzie początkowo nie było sensownej alternatywny, Macintoshe były drogie i niedostępne, zaś zabawa z dystrybucjami Linux/GNU zajmowała godziny. Epizody z „pingwinem” pozwoliły mi zrozumieć pewne zależności, którą to wiedzę mogłem wykorzystać w Windowsie. Po co miałbym to robić? Choćby po to, aby naprawiać jego błędy, niespójność działania, problemy ze sterownikami oraz całą masę irytujących sytuacji, które utrudniały mi współpracę z komputerem.
Kiedy moja praca zawodowa zaczęła opierać się na kilku, a nawet kilkunastu godzinach przed ekranem monitora, stwierdziłem, że nie mogę pozwolić sobie na błędy, losowe bluescreeny czy niespodziewane aktualizacje systemowe. Pragnąłem stabilności, spokoju oraz bezpieczeństwa, choćby w zamian za ograniczenia. Zdecydowałem się zaryzykować i kupiłem pierwszego MacBooka. To była najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć.
macOS i nawyki z Windowsa
Mój wybór padł na rozsądną, zarówno cenowo jak i w kwestii możliwości, jednostkę MacBook Pro 2015 z 13,3-calowym ekranem RETINA. Korzystałem już wtedy z iPhone’a, więc traktowałem to również jako zwiększenie symbiozy użytkowanych przeze mnie sprzętów.
Pierwsze kilka dni były nieustanną serią wątpliwości, prób zrozumienia istoty macOS oraz nauki nowych nawyków. Przez lata pracy na Windowsie stworzyłem sobie wirtualne biurko, w którym wszystko miało swoje miejsce. To samo dotyczyło ustawień oraz dodatkowych aplikacji. Naturalnie każdorazowa aktualizacja oprogramowania psuła to i owo, ale w systemie panował jako taki ład. Osiągnięcie tego samego na MacBooku zajęło mi kilka dni.
Po dwóch tygodniach pokochałem gesty wykonywane na gładziku i schowałem mysz do szuflady, gdzie leży do dziś. Touchpad w Maku jest niesamowicie dokładny i sprawny, przez co nie widzę sensu korzystania z myszy. Jako że pracuję z tekstem, najistotniejszym elementem była dla mnie klawiatura. Tutaj, podobnie zresztą jak w przypadku jakości ekranu, byłem wręcz oczarowany. Niemniej to nie hardware sprawił, że polubiliśmy się z platformą Apple. Kluczem do „szczęścia” był i jest dalej system macOS.
Magia macOS to nie mit
MacOS nie jest systemem idealnym i nie twierdzę, że kiedykolwiek takim będzie. Niemniej przez przeszło dwa lata korzystania z komputera, nie spotkała mnie ani jedna awaria, choćby drobna. Wszystko działa jak w perfekcyjnie opracowanym mechanizmie. System nie zaskakuje mnie żadnymi niespodziankami. Jest przewidywalny do bólu i zawsze – powtarzam – zawsze reaguje na wydawane przeze mnie polecenia zgodnie z tym, jak powinien zareagować.
Tak, bezproblemowa praca i brak konieczności podejmowania prób naprawy błędów nieco mnie rozleniwiły, ale właśnie dzięki nim mogę w pełni oddać się swojej pracy zarobkowej. Nie muszę walczyć z systemem, gdyż ten najzwyczajniej w świecie mi służy. Gdyby Windows oferował podobne rozwiązania i jednakową stabilność to z pewnością bym go nie porzucił.
Jak każde oprogramowanie, macOS ma też wady
macOS ma też swoje przywary tudzież cechy, które nieco mnie irytują. Po pierwsze — ceny. Nie mam tu na myśli cen komputerów, a oprogramowania, które w przypadku tego systemu kosztuje nieporównywalnie więcej niż windowsowe odpowiedniki.
Kolejna sprawa dotyczy instalowania aplikacji spoza App Store i ich deinstalacji. Proces ten odbywa się w dość niecodzienny sposób, czyli poprzez przeniesienie ikony programu do kosza. Ostatnim minusem jest dla mnie niekonsekwencja w zamykaniu aktywnych aplikacji. Standardowe zamykanie apki poprzez naciśnięcie „krzyżyka” niekiedy tylko ją hibernuje. Wszystko zależy od konkretnej aplikacji, ale taka niespójność nieco drażni.
Mimo tych naprawdę nielicznych wad, uważam, że macOS to świetna platforma i decyzja o przesiadce z Windowsa była słuszna. Czy jest szansa na zmianę i powrót do okienek? Oczywiście, nie zamykam się na inne niż Apple rozwiązania.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz