Rowery elektryczne to w naszym kraju coraz bardziej popularny środek transportu, ale jednocześnie – piekielnie ograniczony. Najwyższa pora, by dokonać zmian, które mogą sprawić, że przesiadka na elektrycznego jednoślada będzie miała dużo więcej sensu.
Popularność rowerów elektrycznych rośnie z miesiąca na miesiąc – to fakt, któremu trudno zaprzeczyć. Choć w 2023 r. sprzedaż jednośladów z napędem elektrycznym nieco wyhamowała, widoki dla tej branży są malowane w jasnych barwach.
Nic w tym dziwnego – to przecież bardzo ciekawa alternatywa dla klasycznych rowerów, dająca szansę na skorzystanie z tego popularnego środka transportu. Korzystają z nich nie tylko osoby, których sprawność fizyczna jest daleka od idealnej, ale także osoby ceniące sobie długie wycieczki lub też podróżujące do pracy, chcące uniknąć konieczności brania prysznica po wyczerpującej jeździe.
Rower elektryczny jako pojazd jest ściśle definiowany przez prawo – istnieje bowiem cienka granica pomiędzy momentem, w którym elektryczny jednoślad jest w nim istocie, a sytuacją, w której staje się motorowerem.
Tę granicę ustanawiają dwa elementy. Pierwszym z nich jest moc silnika – ta nie może przekroczyć 250W i nawet jeżeli jednostka napędowa oferuje większe możliwości, to producent musi je sztucznie ograniczyć.
Podobnie wygląda także kwestia prędkości maksymalnej, do której napęd wspomaga kolarza podczas jazdy – to co najwyżej 25 km/h. Jeżeli chcemy pojechać z większą prędkością (czego osiągnięcie wcale nie jest przecież takie trudne), musimy korzystać z siły naszych mięśni.
Przekroczenie każdego z tych elementów sprawia, że w literze prawa poruszamy się motorowerem. To zaś ciągnie za sobą szereg różnorodnych obowiązków nakładanych na posiadacza jednośladu – mowa tutaj m.in. o konieczności rejestracji pojazdu, posiadania odpowiednich uprawnień czy też uzyskania homologacji ze strony unijnych i państwowych instytucji.
Jest jednak jeden warunek – rowerem elektrycznym o lepszych osiągach niż te przewidziane prawem możemy swobodnie poruszać się poza drogami publicznymi. Umówmy się jednak – takie podejście do sprawy raczej nie ma zbyt wielkiego sensu.
Nie da się ukryć, że poziom maksymalnego wspomagania ze strony roweru elektrycznego to od wielu lat przykład sporu, także natury prawnej. Umówmy się – 25 km/h to z jednej strony prędkość wystarczająca do spokojnej jazdy, z drugiej zaś – element, który mocno ogranicza traktowanie roweru elektrycznego jako pełnoprawnego środka transportu, zwłaszcza w miejskiej przestrzeni.
Obowiązujące obostrzenia w kwestii maksymalnej prędkości wspomagania są w Unii Europejskiej jednym z najbardziej restrykcyjnych na świecie. O ile w Japonii wynosi ona 24 km/h, tak w przypadku Stanów Zjednoczonych obostrzenia są znacznie bardziej liberalne.
W USA rower elektryczny może być wyposażony w silnik o mocy 500W, a maksymalna prędkość sięga 32 km/h. W Indiach z kolei maksymalna prędkość wspomagania ze strony silnika elektrycznego to 35 km/h. Z drugiej strony zaś Niemcy postanowili stworzyć jeszcze bardziej restrykcyjne przepisy, w ramach których rowery elektryczne mogą poruszać się maksymalnie z prędkością 20 km/h.
Która droga jest lepsza? I czy „wolniej” na pewno oznacza „bezpieczniej”? Mam w tej kwestii spore wątpliwości.
Znacznie bliżej jest mi w tej kwestii do modelu amerykańskiego. Mówiąc szczerze – 25 km/h to prędkość, która nie pozwala rywalizować z innymi środkami transportu.
Jasne – niektórzy powiedzą przecież, że średnia prędkość samochodu w miastach nieznacznie przekracza 30 km/h. To też po części prawda – faktem jest jednak, że coraz gęstsze sieci obwodnic, dróg prowadzonych w tunelach czy też wielopasmowych arterii miejskich pozwalają na rozwijanie wyższych prędkości, co ma znaczenie zwłaszcza przy pokonywaniu dłuższych tras.
Na krótszych dystansach czy też w ścisłych centrach miast ta różnica staje się też praktycznie niezauważalna. Ale z drugiej strony, przy takiej maksymalnej prędkości rower przegrywa też ze środkami komunikacji publicznej – autobusami czy tramwajami, o pociągach szybkiej kolei miejskiej czy też metrze nie wspominając.
Prędkość 25 km/h wydaje się być sensownym ograniczeniem przy poruszaniu się po drogach miejskich – natomiast zupełnie inną kwestią jest jazda poza obszarem zabudowanym czy też na wydzielonych ścieżkach. W tym wypadku podniesienie maksymalnego limitu byłoby jak najbardziej zasadne, choć jednocześnie – kompletnie niewykonalne jeśli chodzi o stosowanie technicznych ograniczeń.
W tym wypadku konieczne byłoby zaufanie rowerzystom w kwestii stosowania się do ograniczeń prędkości. To chyba jednak nie jest problemem, zważywszy na to, że kierowcy samochodów osobowych również mają obowiązek znajomości przepisów i stosowania do ograniczeń prędkości. W końcu „nieznajomość prawa szkodzi”.
Istotnym kierunkiem zmian, których można oczekiwać w kontekście rowerów elektrycznych, jest zwiększenie mocy silników elektrycznych montowanych w jednośladach. O ile w przypadku rowerów miejskich czy trekkingowych ta kwestia nie wydaje się być szczególnie paląca, tak zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku rowerów cargo czy też jednośladów typu MTB.
To rowery, które pracują pod zupełnie innym obciążeniem – rowery typu cargo są przystosowane do przewożenia cięższych ładunków, co rzecz jasna znacznie zmniejsza możliwości w kwestii szybkiego nabierania prędkości czy też sprawnego przyspieszenia. Podobnie wygląda sytuacja w rowerach górskich – zwłaszcza podczas mozolnej wspinaczki jednoślad jest poddawany sporym obciążeniom.
Pokonanie wysokich wzniesień, także w trudnym terenie, wymaga także mozolnej pracy mięśni ze względu na czasami niewystarczające możliwości ze strony elektrycznego napędu. Jasne – istotną wartość jest także wysokość momentu obrotowego silnika, ale dodatkowy zapas mocy w trudnym terenie przyda się zawsze.
Czy jest szansa na zmiany? Cóż – szansa jest zawsze i miejmy nadzieję, że wraz z rosnącą popularnością wspomaganych elektrycznie jednośladów, ten temat będzie stawał się coraz bardziej żywy. A zmiany są potrzebne, bowiem rower elektryczny to naprawdę ciekawa alternatywa dla zbiorowej komunikacji, zwłaszcza w dużych miastach.
Nowe, bardziej liberalne regulacje są potrzebne także w kontekście popularnego procederu, jakim jest odblokowywanie silników elektrycznych. Nie jest przecież żadną tajemnicą, iż wiele jednostek napędowych jest blokowanych elektronicznie – ich możliwości są znacznie większe, ale ze względu na regulacje nie są one wykorzystywane. Jest to oczywiście działanie nielegalne, ale w obecnej sytuacji prawnej – trudne do wykrycia przez służby.
Czekamy więc na potrzebną refleksję w kwestii maksymalnej prędkości i mocy rowerów elektrycznych. Nadeszła pora, by tę kwestię zwyczajnie ucywilizować i dostosować do potrzeb rowerzystów.
Zobacz również:
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Komentarze
Hej, tak jak powyżej już ktoś napisał e-bike i rower zwykły to dwa różne światy. E-bike to miły sposób spędzenia czasu bez obciążenia kolan. Jeżdżę na rowerze elektrycznym w wolnym czasie i odwiedzam wiele fajnych miejsc. Nie zajeżdzam przy tym organizmu. Rano, najczęściej,trzeba wstać do pracy :) Nie potrzebuję zrzucać kg bo wagę mam idealną. Jazda po to żeby chwalić się ile km dzis, czy to jest ok? Nie widzę zatem nic złego w elektrykach. Każdy robi to co lubi. Super, że technologia daje nam takie możliwości. Wszystkim i tym elektrycznym i przeciwnikom życzę przyjemności z chwil, bezpiecznych podroży i dobrej pogody 🤗
Jako, że na elektrykach przejechałem kilkanaście tysięcy km a na zwykłych rowerach kilkadziesiąt to sie niezgodzę, że w przypadku ebike mtb na górskim szlaku potrzebne są zwiększone limity mocy i prędkości. Większość osób w górach i tak zwykle jeździ na średnim stopniu wspomagania. Maksymalny stopień pozwala przeciętnemu rowerzyście na wyjechanie na każde wzniesienie, ograniczeniem jest tylko przyczepność opon do podłoża. Moc oddawana na legalnym ebiku w takich warunkach to ponad 500 watów. Tak to jest z silnikami elektrycznymi, których moc nominalna wynosi 250W. Sprawa jazdy w mieście po ścieżkach ma sie tak, że 25km/h zwykle wystarcza. Każdy rowerzysta powie, że 25/h to jechał nie raz bez wysiłku. Tak, ale nie w każdych warunkach. Na ebiku jedziesz zawsze 25km/h a na rowerze większość przejazdów odbywa sie poniżej tej predkości. Mowa tu o przeciętnym miejskim rowerzyście. Jeśli o mnie chodzi to wystarczył by mi legalny limit predkości podniesiony do 30/km, moc jednostki 250W jest wystarczająca. Pamietajmy, że ebike pracuje ma tych samych podzespołach co rower bez silnika.
Problemem jest cena, zarabiają na tym krocie. Rower za 11 tysi? No proszę was. Bateria 4 tysie? Jak i tak wszystkie są na chińskich cellkach i jeszcze zabezpieczane że nic nie naprawisz bo elektronika się sama ucegli przy każdej próbie
Ja jeżdżę regularnie do pracy rowerem elektrycznym, a w sumie motorowerem, bo posiada manetkę, silnik 1kw48v i vmax 45kmh. Zazwyczaj nie przekraczam 30kmh, jednak jeśli jadę ruchliwą ulicą, to wręcz jestem zmuszony do jazdy 40kmh+. Jeśli jadę zbyt wolno to co chwila samochody wyprzedzają mnie z kilkucentymetrowym odstępem, ulica na niektórych odcinkach jest węższa, więc ja zaczynam spowalniać ruch, bo nie da się mnie wyprzedzić. Codziennie kilka aut wyprzedza mnie na zakrętach, gdzie jest podwójna ciągła. Jadąc szybko, prawidłowo włączam się do ruchu, nikogo nie spowalniam i unikam wielu niebezpiecznych sytuacji spowodowanych przez niecierpliwych kierowców aut. Erower ma zbyt duże ograniczenia i powinno się to zmienić, niekoniecznie w kwestii DDR, ale chociażby podczas jazdy po ulicy.
Ja posiadam e bike 2000w ale po ścieżkach go ograniczam do 25 km/h nie ma co szaleć pog górki mam 5 trybów wspomagania siły na manetce staram się nie jezdzic , prędkość powyżej 40 to nie problem z tym silnikiem nawet 60 pojedzie moja masa plus rower to jakieś 125kg więc pocisk nieludzki dlatego trzeba technikę z głową wykorzystywać pozdrawiam
Czyli kierowcy po miescie na drodze, gdzie nie ma pieszych 30km, a rowerzysta bez papierow i ubezpieczenia, na pieszo-rowerowej 25km. Zycze powodzenia w odzyskiwaniu odszkodowan. Zeby jezdzic autem trzeba miec troche odpowiedzialnosci bo wymaga sie 18 lat. Na rowerze moze jezdzic dziecko co nie rozumie kompletnie nic. Jesli chodzi o moc to nie widze przeszkod zeby byla dowolna ale na pewno nie predkosc.
W Niemczech są 3 kategorie: pedelec (25,km/h), s-pedelec (45, km/h) i najnowsza r-pedelec (75km/h). Dwie ostatnie wymagają rejestracji, prawa jazdy na motorower lub wyższej. Są też specjalne wymogi homologacyjne - kaski, opony itd.
Moc silnika nie decyduje o cechach roweru bo inaczej zachowa się rower z napędem w piascie a inaczej mid drive. Ten drugi podjedzie pod strome góry ten pierwszy musi być większej mocy.
Limitery w rowerach są rozwiązaniem głupim a to z tego powodu że komplikują system co wpływa na awaryjność i koszty.
E bike jest ciężki więc po osiągnięciu mizernego 25 km/h system odłącza silnik potem zakacza i tak w kółko to tak jakby włączać i wyłączać co sekundę światło w salonie- czy to nie denerwuje?
I jaki to w ogóle ma sens kiedy jadący ad A do B jest limitowany do 25 z uwagi na nachylenie terenu i masę a jadący w kierunku przeciwnym bez wspomagania korzysta z grawitacji i jedzie 50?
Ta sama droga i różne prędkości na takim samym rowerze! Oczywiście, że kupowanie e bikea z takim limiterem nie ma sensu.
Lepiej kupić lekkiego gravela prostota konstrukcji niska masa a osiągane prędkości na płaskim ponad 40 km/h.
Latwo można to przenieść np do biura po schodach czy pociągu itp.
W przypadku MTB używanego w górach limiter nie przeszkadza aż tak bo realne prędkości podjazdu to okolice 15 km/h.
Problem dotyczy ludzi którzy chcą szybko gdzieś dojechać a mają nieco pod górę
Rower w założeniu jest napędzany przez człowieka.
Jeżeli występuje dodatkowy element napędzający lub jest napędzany w inny spsób nie jest rowerem.
Nie jestem zwolennikiem e-bike 'w gdyż to oszuści (pomijam osoby z niepełnosprawnościami którym e-bike służy jako sprzęt wspomagający).
Chcesz jeździć szybko i daleko trenuj łydy cały rok .
Pozdrawiam
To oczywiste, że pojazd ze wspomaganiem nie jest rowerem, bo jest ebikem. To dwa światy. Wśród rowerzystów najważniejsze by pokazać innym jakim sie jest twardym, liczy się tylko kto lepszy. Ebajkiewicze jeżdzą wyłącznie dla własnej przyjemności i nie oglądają sie na innych:)
Jesteś w błędzie. Przejedź się na rowerze elektrycznym z tensometrem zamiast czujnika obrotu korb i bez manetki. Sam się przekonasz ile trzeba włożyć wysiłku.. Jeśli chcę zwiększyć dystans wycieczki ponad 130 km to, przesiadam się z elektrycznego Kalkhoffa Integrale EVO na analogowego Treka 8.6 DS. Na analogowym Treku najdłuższy dzienny dystans z sakwami to 287 km. Często trasy mają pomiędzy 140 a 220 km/dzień, a to już bez prądu. Rocznie kręcę ok. 30 000 km i Ty mi mówisz żebym sobie łydy trenował? Za 3 lata, na emeryturze, będę miał więcej czasu na trenowanie łyd. Zresztą, w moim i żony rowerze wspomaganie jest tym silniejsze, im mocniej naciska się na pedały - bez wysiłku jazdy nie ma.
Dlaczego z moich pieniędzy ma być dotowany nie ekologiczny luksus ?.
Przecież zwykły rower jest najbardziej ekologiczny a elektryczny już nie.