Zazwyczaj sprzęt kupujemy podchodząc do wyboru racjonalnie. Bywa jednak, że na pierwszy plan wysuwa się nie funkcjonalność, a… wygląd. Czy elektryczny rower TrybEco LEA należy do tej klasy sprzętu? Sprawdźmy!
Zazwyczaj testujemy rowery elektryczne chińskich producentów, wysyłane z magazynów w Europie – tak było choćby w wypadku recenzji PVY Z20 PRO, czy testu Eleglide M1 Plus. Dzisiaj sprawdzam coś z innej półki – to TRYBECO LEA, który przyjechał bezpośrednio z Łodzi.
To właśnie tam, od 2015 roku ma swoją siedzibę polska marka TRYBECO – dysponując profesjonalnym zespołem produkcyjnym, serwisowym i handlowym może co roku wprowadzać na rynek nowe modele elektrycznych rowerów, hulajnóg oraz skuterów. Jedną z zeszłorocznych nowości jest właśnie TRYBECO LEA.
Rower przyszedł solidnie i bezpiecznie zapakowany, a po przykręceniu kół, kierownicy i pedałów był gotowy do jazdy. Rama tego roweru to zgrabna kompozycja ładnie pospawanych cienkościennych profili wykonanych ze stopu aluminium – dzięki takiej konstrukcji rower jest stosunkowo lekki i waży tylko 23 kg.
Jedną z cech rowerów TrybEco jest to, że projektanci starają się je zaprojektować tak, żeby dało się nimi lekko jeździć także bez wspomagania elektrycznego – stąd producent określa te modele rowerami hybrydowymi.
Co ciekawe, wydaje się, że ta niemożliwa próba pogodzenia wody z ogniem całkiem się udała. Po wyłączeniu wspomagania jazda nim – nawet pomimo większej wagi – jest prawie tak płynna jak rowerem, który nie posiada baterii i silnika. Można na nim zatem zrealizować jakiś poziom aktywności a korzystać ze wspomagania np. przy dojazdach do pracy albo przy jeździe pod wiatr.
Spis treści
Taperowana, mocarnie wyglądającą główka ramy, sposób mocowania amortyzatora i mostka przypomina rowery górskie ze średniej a nawet górnej półki. Dystrybutor w specyfikacji informuje o mostku regulowanym, ale my dostaliśmy rower ze zwykłym mostkiem o kącie 5 stopni, który można ewentualnie obrócić i dodatkowo lekko podnieść kierownicę.
Ciekawa jest konstrukcja bagażnika – jest on integralną częścią ramy, dzięki czemu ją usztywnia i przez to ma większą nośność, niż gdyby był do niej dokręcany.
Wyjmowana bateria litowo-jonowa to jakby uzupełnienie wycięcia w głównym profilu ramy. Nic nie odstaje a w naszym egzemplarzu o kolorze białej perły, bateria jest czarna co tworzy piękny kontrast. Smaczku dodają białe boczki 28 calowych opon znanej i lubianej marki Kenda.
Bezszczotkowy silnik elektryczny o mocy 250 W umieszczony jest w tylnym kole, a wspomaganiem sterujemy za pomocą dużego, czytelnego wyświetlacza na kierownicy. Posiada on trzy przyciski: włączania oraz plus i minus, którym możemy ustawić 5 stopni wspomagania. Oprócz aktualnie wybranego poziomu wspomagania wyświetlacz może pokazywać aktualną prędkość, pokonany dystans, stan naładowania oraz napięcie akumulatora.
Rower jest wyposażony w hydrauliczne hamulce tarczowe o średnicy 160 mm, solidny amortyzator z blokadą skoku i tylną przerzutkę Shimano ALTUS z siedmioma przełożeniami.
Rower ma jasną lampę przednią i pozycyjną tylną, a obie są zasilane z centralnej baterii, co nieczęsto się zdarza. Tylna lampa ma także fikuśne kierunkowskazy sterowane z kierownicy i światło stopu uruchamiane prawą dźwignią hamulca.
Niestety kierunkowskazy są tylko z tyłu, a położenie przełącznika nie jest w żaden sposób podświetlone i w nocy trzeba albo wyczuć jego pozycję albo się obrócić, żeby sprawdzić czy kierunkowskazy są włączone. Dodatkowo już z odległości ok. 20 m zlewają się z tylnym światłem pozycyjnym. Poniżej przełącznika jest przycisk klaksonu, którego dźwięk jest dobrze słyszalny ale nie przeraźliwy.
Dwa koła o średnicy 28 cali, każde wyposażone w 36 szprych, ubrane we wspomniane wyżej opony toczą się zdumiewająco lekko i cicho. Są one obudowane długimi, metalowymi błotnikami, dzięki którym jazda po mokrym asfalcie nie będzie groziła charakterystycznymi plamami w kształcie linii na ubraniu.
Siodełko jest szerokie i bardzo wygodne, ale ma trochę krótką sztycę i osoby o wzroście powyżej 175 cm powinny ją wymienić na dłuższą. Warto także podkreślić, że rama jest bardzo zgrabna i ma mocowanie sztycy na tyle nisko, że osoby o wzroście już od 150 cm będą się na nim czuły komfortowo. Sztyca jest połączona z ramą przy pomocy szybkozłącza, więc wysokość siodełka można zmienić szybko i bez narzędzi.
Kierowanie tą hybrydową maszyną umożliwia bardzo szeroka 70 cm kierownica. Oczywiście posiadacze rowerów enduro słusznie mogą zauważyć, że ich maszyny mają nawet szersze kierownice ale z pewnością zgodzą się, że szeroka kierownica oznacza większą kontrolę nad skrętem. Na kierownicy znajduje się także manetka gazu, ale w praktyce umożliwia ona jedynie prowadzenie roweru, ponieważ jej szybkość jest ograniczona do 6 km/h.
Podczas jazdy rzucają się od razu w oczy dwie rzeczy: po pierwsze prawie nie słychać silnika – zamontowany w tylnej piaście pracuje dużo ciszej niż w poprzednio testowanych rowerach. Druga sprawa to działanie sterownika wspomagania. W większości testowanych modeli poziomy wspomagania określały maksymalną dozwoloną na danym poziomie prędkość. Czyli jak np. ustawiliśmy pierwszy poziom wspomagania to rower mógł się rozpędzić maksymalnie do 8 km/h i silnik przestawał działać.
Tutaj wspomaganie działa zupełnie inaczej – poziom wspomagania określa moc wspomagania a nie prędkość odcięcia, czyli nawet na pierwszym poziomie wspomagania można osiągnąć maksymalną prędkość 25 km/h ale silnik będzie rozpędzał rower dłużej niż na wyższych poziomach.
To świetne rozwiązanie, zwłaszcza dla osób mających małą styczność z rowerami elektrycznymi i obawiającymi się, że rower z silnikiem będzie chciał wyrywać kierownicę z rąk.
Warto także podkreślić, że sterownik działa bardzo stabilnie, nie zaobserwowaliśmy żadnych problemów w jego działaniu, co zdarzało się w przypadku innych rowerów, gdzie silnik włączał się czasem z opóźnieniem i trzeba było dłużej pedałować zanim mogliśmy zacząć z niego korzystać.
Kolejną ciekawą sprawą w przypadku tego roweru jest możliwość jazdy w deszczu. Osobiście unikam takich warunków ale jeśli przyjechaliśmy do pracy rowerem i nagle się rozpadało, a mamy już wyrobiony limit nadgodzin to bez względu na pogodę musimy wracać.
Jazda w deszczu z akumulatorem w ramie może wydawać się potencjalnie niebezpieczna, ale producent zapewnia, że wszystkie połączenia elektryczne są szczelne i bezpieczne w czasie każdej pogody i były przez niego wielokrotnie testowane w deszczu. Co ciekawe większość tanich rowerów elektrycznych ma w instrukcji obsługi wyraźnie zaznaczone, że nie można nimi jeździć w czasie ciągłych opadów.
Rower, który otrzymaliśmy do testów był wyposażony w baterię 10 Ah, podczas gdy w specyfikacji producent pisze o 14 Ah. Dodatkowo nasze testy wypadły w zimie, kiedy niska temperatura ma duży wpływ na pojemność baterii, dlatego w naszych testach przy testerze o wadze 90 kg osiągaliśmy zasięgi ok 60 km.
Taka duża wartość przy stosunkowo małej pojemności, a co za tym idzie także wagi baterii, jest przede wszystkim zasługą kontrolera FOC, który odpowiada za oddawanie mocy na silnik. Sterownik optymalizuje pracę silnika umożliwiając cichą i płynniejszą jazdę przez co zmniejsza zużycie energii.
Producent szacuję żywotność baterii litowo-jonowej na około 800 cykli ładowania. Po tym czasie, jej parametry mogą ulec pogorszeniu, ale niewielkim kosztem ogniwa w baterii można zregenerować i cieszyć się ponownie jej pełną wydajnością.
Podczas jazdy po śniegu zaskoczyły nas opony, doskonale trzymające się zaśnieżonych szlaków. Pomimo dobrych hydraulicznych hamulców trudno było potrenować drifty – opony nie chciały się ślizgać i rower zbyt szybko zatrzymywał się.
Jeśli chodzi o hamulce – to warto podkreślić, że zostały zamontowane po właściwych (europejskich) stronach – czyli prawa manetka hamuje tyłem – co nie zawsze ma miejsce w przypadku importowanych rowerów.
Uwagę zwraca także to, że czujnik, który odłącza silnik po naciśnięciu manetki hamulca jest zamontowany tylko po prawej stronie. Może w ten sposób producent chce nauczyć rowerzystów jak prawidłowo hamować? Żeby nie stracić równowagi powinniśmy to robić oboma hamulcami albo jeśli już tylko jednym – to tylnym. W każdym razie taki sposób montażu czujnika zupełnie nie wpływa na jazdę.
Kiedy dostaliśmy do testów rower Polskiej Marki TRYBECO zastanawialiśmy się, jak duże różnice dostrzeżemy między nim a rowerami sprowadzanymi z Chin. Już przy jego rozpakowywaniu zwraca uwagę dobra jakość wykonania oraz użytych komponentów.
Producent chciał zaprojektować rower hybrydowy czyli będący połączeniem roweru tradycyjnego z elektrycznym. Lekka, aluminiowa rama, 7-biegowa przerzutka Shimano, a także świetne miejskie opony Kenda o szerokości 1⅝ cala sprawiają, że rowerem jeździ się lekko i przyjemnie także po odłączeniu wspomagania.
Hydrauliczne hamulce tarczowe pracują lekko i skutecznie, a kontroler typu FOC optymalizuje pracę silnika – umożliwia płynną jazdę, sprawia że silnik pracuje bezgłośnie i zmniejsza zużycie energii co zapewnia także większy zasięg.
Kształt ramy może sugerować, że jest to rower przeznaczony dla kobiet. Niekoniecznie. Niejeden facet także doceni ładny wygląd i szeroką gamę kolorów ram – można wybierać pośród fioletu VeriPeri, czerwieni coral, białego lamboperłowego metalizowanego i grafitowej satyny.
Nie bez znaczenia jest także to, że producent na swoje rowery udziela 24, a na baterię i silnik 12 miesięcy gwarancji. Wygodne siedzisko, cienkie opony, bagażnik – to bardzo dobry rower do jazdy po mieście, albo szutrowych ścieżkach. W połączeniu z silnikiem elektrycznym doskonale nadaje się na dojazdy do pracy i szkoły w każdych warunkach pogodowych, a po dotarciu na miejsce nie jesteśmy zlani potem nawet po przejechaniu wielu kilometrów.
W momencie pisania tego tekstu rower TrybEco LEA kosztuje 6999 zł, w tej cenie otrzymujemy dobrze zaprojektowany i wykonany elektryczny rower z niezłymi komponentami, stosunkowo lekki, funkcjonalny, mało elektrożerny, z gwarancją i serwisem w kraju.
To ciekawa propozycja dla kogoś, kto docenia piękne rzeczy, lubi rowerową aktywność i chce mieć spokojną głowę z serwisowaniem.
ZALETY
|
WADY
|
To również warto przeczytać!
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.