Najtańszy mikrofon w stawce, ale czy najgorszy?
Pierwszym modelem, który omówimy, będzie ten produkcji marki należącej do tego samego właściciela, co polski sklep x-kom. Zacznijmy może od kwestii cenowej. Mikrofon ten dostępny jest za niespełna 100 złotych, więc sporo poniżej „zakładanego budżetu”.
Teoretycznie więc „powinien być” tym najmniej jakościowym produktem ze wszystkich testowanych, jednak nie raz udowadnialiśmy, że tanie =/= złe. Jak będzie z tym produktem? Przekonamy się wraz z przebiegiem testów.
Testowany egzemplarz przychodzi do nas w czarnym, prostokątnym pudełku, na odwrocie którego znajdziemy skrótową specyfikację. Na przodzie natomiast jedynie model oraz wygląd.
W środku czeka na nas miła niespodzianka, bo jest to model wyposażony w ramię, więc ten aspekt zapowiada się naprawdę dobrze jak na taką cenę. Oprócz niego znajdziemy w środku:
Jest więc zwyczajnie „na bogato”, co jak zobaczymy, nie jest takie oczywiste w budżecie do 250 złotych. Tutaj można pochwalić producenta za takie podejście. Jedynie czego zabrakło, to podkładki do systemu montażu ramienia, która zapobiegałaby rysowaniu się blatu podczas montażu.
Tutaj jest już różnie, zacznijmy od samego w sobie mikrofonu, a następnie przejdziemy do akcesoriów. Jest on stosunkowo lekki, co może budzić mieszane uczucia, jednak praktycznie w całości jego obudowa wykonana została z metalu. Nie ma również problemu z jego otworzeniem i zajrzeniem do środka, by sprawdzić, jaką elektronikę zastosował SMX.
Ta z kolei, jak można było się domyśleć, jest podstawowa. Znajdziemy tutaj pojedynczy, mały układ, który jest głównym „sterownikiem” całości. Widać również, że jest miejsce na większy chip, czy też kolejne rezystory / kondensatory. Jakość lutowania jest z kolei „taka sobie”.
Ramię – co z nim? Jest ono metalowe, o podstawowej konstrukcji oraz zakresie regulacji, który nie wzbudza zastrzeżeń. Jego montaż do blatu również oparty jest o nieskomplikowany „klips”, który widzicie na zdjęciach. Ten również jest metalowy z „domieszkami” tworzyw sztucznych. Jego montaż jest dziecinnie prosty, nie będziecie mieli z tym problemu.
Oczywiście jest to tani produkt, więc musi być coś „nie tak” – stabilność, która jest średnia. Nie jest tak, że nie da się w ogóle mikrofonu ustawić, że ramię cały czas opada itd, aczkolwiek tak, jak można było oczekiwać, bujanie się od małych „drgań” jest całkiem duże, a do tego spędzicie „chwilę” ustawiając całość.
Na nią składa się oczywiście koszyk antywibracyjny, którego montaż również jest niezbyt skomplikowany, natomiast regulacja już niekoniecznie. By ustawić mikrofon „prosto”, trzeba nad tym chwilę posiedzieć i pokombinować. Wykonany jest z tworzyw sztucznych, które są „okej” w kontekście jakościowym.
Końcowymi elementami są pop-filtry. Do gąbeczkowego nie można mieć zastrzeżeń, natomiast siateczkowy – niby wszystko z nim okej, aczkolwiek jego regulacja nie należy do najprzyjemniejszych. Z jego ustawieniem na całości również spędzicie dłuższą chwilę. Oprócz tego „kruszy się” z niego prawdopodobnie farba, bądź inna czarna substancja.
A przewód jak to przewód – jest w porządku, nic więcej o nim powiedzieć nie można.
Przejdźmy do najważniejszej kwestii, jaką jest to, jak mikrofon radzi sobie z rejestracją naszego głosu, czy jak reaguje na otoczenie. Jako, że metodologia testowa była przedstawiona na początku tego zbiorowego testu, to nie będę jej tutaj raz jeszcze przywoływał.
Przesłuchajmy sobie w takim razie to, jak w różnych konfiguracjach wyposażenia brzmi SMX Kaigi. Zaczynamy od braku filtra:
Następnie zakładamy filtr gąbeczkowy:
Wymieniamy go na siateczkowy:
A na koniec testujemy z obydwoma:
Jakie efekty? Co się pierwsze rzuca w „uszy”, to bardzo ciche nagrywanie. Mikrofon momentami zachowywał się tak, jakby przestawał łapać niektóre słowa czy zdania na ich początku i końcu. To zdecydowanie nie jest coś, co chcemy mieć w swoim mikrofonie.
Kolejna kwestia to zmienianie barwy głosu, swego rodzaju „komputeryzacja” go, rejestrowana mowa jest bardziej sopranowa niż w rzeczywistości, brakuje głębi. Oczywiście wszystko nadal jest zrozumiałe, jednak niespecjalnie jakościowe.
Co z działaniem pop-filtrów? Oczywiście po ich założeniu całość wydaje się jeszcze deczko cichsza, jednak swoje zadanie w kontekście „blokowania wybuchów” głosek jak „P”, czy „B” spełniają. Pozostała w zasadzie kwestia szumów własnych – te występują, jednak są na tyle ciche, że ich nie usłyszycie. To samo tyczy się „zbierania otoczenia” – jak słyszycie, a raczej nie, jest kompletna cisza.
Dopiero po zwiększeniu głośności swoich słuchawek na 100%, usłyszałem jakiś leciutki pisk, jednak w praktycznym zastosowaniu – pomijalny.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.