QIDI Q1 Pro to nowa, niedroga, kompaktowa, szybka drukarka 3D, która wyróżnia się podgrzewaną komorą, podwójnymi silnikami na osi Z i kinematyką core-XY. Do tego radzi sobie z każdym materiałem i jest łatwa w obsłudze. Czy ma jakieś wady? Czas to sprawdzić.
Po wyjątkowo udanej drukarce QIDI X-MAX 3 przyszedł czas na kolejną propozycję tego producenta – to QIDI Q1 Pro, czyli model, który ma spore szanse stać się jednym z bestsellerów 2024 roku.
Najnowsza drukarka 3D QIDI Q1 Pro wydaje się skazana na sukces, bo na pierwszy rzut oka oferuje niemal wszystko, czego od urządzenia tej klasy można oczekiwać. Jest kompaktowa, solidnie zbudowana, ma podgrzewaną komorę, dwa silniki na osi Z i kinematykę core-XY. Do tego radzi sobie z każdym materiałem bez potrzeby wymiany głowicy drukującej i jest łatwa w obsłudze.
Żeby tego było mało, jest też relatywnie niedroga.
Przedsprzedaż QIDI Q1 Pro dobiegła końca, co oznacza, że na dostawę tego modelu trzeba będzie chwilę poczekać, bo producent aktualnie uzupełnia zapasy magazynowe w europejskich magazynach – to zła wiadomość.
Dobra jest za to taka, że producent utrzymał cenę przedsprzedażową, a więc drukarkę możesz kupić w bardzo przystępnej cenie 469 EUR, a dobrze kombinując możesz z tej kwoty jeszcze coś urwać: np. 5% korzystając z oferty „pierwsze zamówienie”.
Taka kasa, za tak wyposażony sprzęt to naprawdę fajna oferta – nowa drukarka kosztuje raptem połowę tego, co starszy X-MAX 3, a pod pewnymi względami jest to sprzęt lepiej zoptymalizowany i ulepszony.
Miałem okazję testować już kilka różnych modeli marki QIDI i jedno jest w nich niezmienne – to uosobienie filozofii „rozpakuj i drukuj”. Sprzęt już w fabryce jest składany i odpowiednio konfigurowany, co oznacza, że rola użytkownika sprowadza się do wyciągnięcia urządzenia z kartonu i zdjęcia zabezpieczeń. Nie musisz więc martwić się skręcaniem i składaniem obudowy czy podpinaniem kabli, jak to często bywa w wypadku wielu innych chińskich drukarek.
Tradycyjnie dla QIDI sprzęt jest porządnie zabezpieczony na czas transportu: karton jest gruby, podobnie jak piankowe ochraniacze obudowy, a kluczowe podzespoły wewnątrz drukarki w przemyślany sposób spięto plastikowymi pasami i piankowymi wypełniaczami – szansa na uszkodzenie urządzenia podczas transportu jest więc minimalna.
Instrukcja obsługi w wypadku QIDI Q1 Pro jest raczej skrótowa i niespecjalnie czytelna, ale w połączeniu z zainstalowanym w drukarce przewodnikiem „pierwszego uruchomienia” pozwala szybko i łatwo pozbyć się wszystkich zabezpieczeń, skonfigurować sprzęt i włączyć pierwszy, testowy wydruk.
To ucieszy zwłaszcza początkujących użytkowników, dla których wejście w świat druku 3D może być stresującym doświadczeniem.
W przeciwieństwie do MAXa ten model oferuje standardową powierzchnię roboczą: 245 x 245 x 240 mm. To sprawia, że łatwiej jest dla Q1 Pro znaleźć miejsce (gabaryt urządzenia to 477 x 467 x 489 mm), sam sprzęt jest też zdecydowanie lżejszy.
Lżejszy nie znaczy jednak lekki. To nadal około 17 kg. Nie daj się zwieść „plastikowemu” wyglądowi urządzenia. Panele z tworzywa sztucznego tworzą tylko zewnętrzną osłonę, a sam szkielet to solidnie zmontowana i podparta, metalowa rama. I dobrze, bo przecież QIDI Q1 Pro to z założenia szybka drukarka, przygotowana do osiągania (przynajmniej w teorii) wysokich prędkości, rzędu 600 mm/s.
Także z myślą o dużych prędkościach zaimplementowano system szyn, po których porusza się głowica drukująca. To rozwiązanie identyczne z tym, które opisywałem przy okazji testu drukarki X-MAX 3: stalowe, wydrążone rurki, które jednocześnie są lekkie i wytrzymałe, więc przy właściwej konserwacji (smarowanie, smarowanie, i raz jeszcze smarowanie) wystarczą na tysiące wydruków.
Kolejna, wspólna z MAXem cecha to podgrzewana komora. Drukarka jest w pełni zabudowana, więc przy założonej górnej pokrywie i zamkniętych drzwiach można wewnątrz osiągnąć maksymalnie 60 stopni C, co ułatwi zabawę z „trudnymi” tworzywami, jak choćby PET-CF czy PAHT-CF.
Podobnie też jak w MAXie, nawet bez aktywnego systemu grzania komory, ciepło wewnątrz i tak będzie się pasywnie odkładać przy zamkniętych drzwiczkach i założonej pokrywie, więc tę ostatnią powinno się demontować drukując PLA czy PETG – w innym wypadku istnieje spora szansa, że skumulowany poziom ciepła zacznie negatywnie wpływać na jakość wydruku i przepływ filamentu.
Warto w tym miejscu też wspomnieć, niejako w formie ciekawostki, że w odróżnieniu od większego i starszego kuzyna bazującego na systemie grzania komory z użyciem relatywnie bezpiecznego napięcia 24V, w nowym modelu grzejnik podpięty jest bezpośrednio do dedykowanego zasilacza 240V. Jak łatwo zgadnąć, dotykanie tego elementu podczas pracy drukarki nie skończy się dobrze dla dotykającego.
Być może ten fakt przekreśli Q1 Pro w oczach niektórych Czytelników, ja jednak jestem zdania, że drukarka 3D to po prostu narzędzie. I podobnie jak piła tarczowa, wiertarka, czy każde inny sprzęt DIY obsługiwany bez zachowania podstawowych zasad bezpieczeństwa, może być niebezpieczne.
Nie jestem natomiast fanem tego, w jaki sposób rozwiązano kwestię mocowania szpuli z filamentem. Owszem, nie jest już na plecach, jak to było w wypadku MAXa (co uważam za wyjątkowo niewygodne rozwiązanie, jeśli drukarka stoi przy ścianie, w ciągu, albo nawet na biurku, ale jest ustawiona plecami do ściany), ale nadal jest daleko od ideału. Producent postawił bowiem na raczej rachityczny drążek, którego rama jest mocowana do pleców urządzenia, ale sama szpula jest „wyciągnięta” obok bryły drukarki.
Z jednej strony dobrze, bo łatwiej wymienić szpulę w takim układzie, niż nurkując za plecy drukarki. Z drugiej, wymusza to zostawienie sporej ilości wolnej przestrzeni po jednej stronie urządzenia, co zdecydowanie nie jest rozwiązaniem optymalnym. Sytuacji nie poprawia też fakt, że sam drążek jest raczej „wątły”, a do tego nie ma tu żadnego solidnego zabezpieczenia przed osunięciem się szpuli w czasie pracy drukarki.
Kolejna różnica między MAXem a nowym Q1 Pro to kwestia filtracji. Starszy model fabrycznie wyposażony był zarówno w oprawę, jak i sam wkład filtrujący (węglowy), w Q1 Pro tego niestety zabrakło. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby nadrobić ten feler – ba, producent nawet udostępnił oprawę w postaci pliku STL: wystarczy ją wydrukować, wsadzić do środka dowolny pasujący wkład węglowy, po czym zamontować na zewnątrz obudowy, za kanałem wylotowym powietrza.
Trzeba oczywiście podkreślić, że obudowa Q1 Pro nie jest na tyle uszczelniona, aby nawet z założonym filtrem węglowym oferować wystarczająco wysoki poziom zabezpieczenia przed toksycznymi oparami. Używając takich tworzyw zadbaj więc o to, aby pomieszczenie było dobrze wentylowane (albo zainwestuj w porządny oczyszczacz powietrza).
Na koniec tej części recenzji warto wspomnieć jeszcze o czterech elementach. Pierwsza to łatwość serwisowania drukarki – dostęp do podzespołów nie jest utrudniony, więc nawet osoba z mniejszym doświadczeniem w temacie powinna poradzić sobie z wymianą ewentualnie uszkodzonych komponentów.
Druga rzecz to ekran – jest nieco mniejszy niż w MAXie, bo ma 4.3″ (i ustawiony w pionie, nie w poziomie), ale to nadal wygodny sposób komunikacji z drukarką. Może za wyjątkiem przeglądania plików, bo już przy kilkunastu projektach system lubi się zamyślić, a przy kilkudziesięciu znalezienie czegokolwiek z użyciem LCD już graniczy z cudem.
Trzeci element to bezprzewodowy interfejs sieciowy – działa szybko i stabilnie, więc używając dedykowanego slicera możesz łatwo bezprzewodowo wysłać gotowe pliki prosto do druku, a potem nadzorować cały proces z użyciem sieciowego interfejsu Klipera.
Ostatnia rzecz to dwa drobiazgi: podświetlenie komory oraz wbudowana prosta kamerka, z pomocą której można monitorować wnętrze urządzenia. Mała rzecz, a cieszy.
Szybkie drukarki są teraz na topie – do tej kategorii zalicza się również QIDI Q1 Pro. Podobnie jak starszy kuzyn, premierowy sprzęt także wykorzystuje kinematykę core-XY, co oznacza, że w tylnej części obudowy umieszczono dwa zsynchronizowane silniki odpowiedzialne za ruch na osiach X i Y.
Co więcej, do tego producent dorzucił automatyczny napinacz paska, którego zadaniem jest – przynajmniej w teorii – dbać o utrzymanie wyrównanego napięcia na obu paskach dla osi X i Y. W praktyce bywa z tym różnie, bo sam napinacz mocowany jest tylko na dwóch śrubach i przez to może wpadać w wibracje, przenosząc je na paski, niemniej to już raczej problem dla bardziej wymagających użytkowników. Początkujących obecność tego ficzera może tylko cieszyć.
Super sprawą jest również obecność nie jednego, a dwóch zsynchronizowanych silników na osi Z, co przekłada się na podwyższoną stabilność stołu, wyższą precyzję ruchu oraz (oczywiście) łatwość przyklejenia pierwszej warstwy.
Taka konfiguracja pozwala na osiągnięcie większych prędkości ruchu (w odniesieniu do klasycznej kinematyki kartezjańskiej), przy jednoczesnym zachowaniu wysokiej precyzji wydruku.
Do tego QIDI dorzuciło funkcję Input Shaper, której zadaniem jest zmniejszenie efektu ghostingu poprzez eliminację drgań rezonansowych. Przy jej konfiguracji ma się co prawda wrażenie, że drukarka zamienia się w startujący samolot, ale na szczęście kalibrować sprzęt będziesz rzadko – a raz poprawnie ustawiona funkcja czyni cuda.
Spore zmiany (względem poprzedniej serii drukarek QIDI) zaszły wewnątrz kasety drukującej. Pierwsza i najważniejsza to wymiana standardowej, modułowej głowicy drukującej znanej z serii 3. na rzecz uniwersalnego zestawu, który tworzy ekstruder typu direct drive nowej generacji (zintegrowany z czujnikiem filamentu) i w pełni metalowa głowica, która rozgrzewa się do 350 stopni C, więc poradzi sobie z praktycznie każdym popularnym typem materiału.
To oznacza, że do lamusa odchodzi stary system, gdzie jedna głowica służyła do druku materiałów typu PLA czy PETG, a zupełnie inna do zabawy z bardziej wymagającymi tworzywami jak PAHT-CF czy PET-CF. To dobra wiadomość zwłaszcza dla początkujących użytkowników – nie trzeba się już bawić w wymianę głowicy przy zmianie filamentu, co – przynajmniej z moich obserwacji – było psychologiczną barierą dla wielu „świeżych” użytkowników sprzętu QIDI.
Zabrakło tylko jednej rzeczy – noża odcinającego filament przy wymianie szpuli. Zamiast tego QIDI postawiło na raczej kontrowersyjne rozwiązanie, zmuszając użytkownika do każdorazowego wypięcia tuby prowadzącej filament z kasety drukującej i ręcznego odcięcia plastikowego drutu. Ani to wygodne, ani dobrze pomyślane, bo po kilkunastu takich wymianach mocowanie tuby zacznie się już luzować. Lepiej więc zignorować funkcję „automatycznej” wymiany filamentu i zrobić to ręcznie, korzystając z opcji odwrócenia ruchu mechanizmu ektrudera przy rozgrzanej dyszy.
Zmienił się także system automatycznego poziomowania stołu. Podczas gdy większość MAXów trzeciej serii wyposażona jest w czujnik BL Touch, QIDI Q1 Pro wyposażono w sondę indukcyjną, z której pomocą urządzenie tworzy siatkę 25 pomiarów, pozwalając precyzyjnie ustalić optymalne położenie stołu względem głowicy.
Zwykle efekt końcowy jest zadowalający, przy czym oczywiście można go dodatkowo „podrasować” ustawiając własny Z offset (w moim wypadku było to -0,025, bo tyle zabrakło do położenia perfekcyjnej pierwszej warstwy). W wypadku poważniejszego „przemeblowania” wewnątrz obudowy, stół można oczywiście również ręcznie wyregulować, korzystając z trzech śrub umieszczonych na spodzie platformy.
Stół roboczy dobrze rozprowadza ciepło i jest fabrycznie przygotowany do obsługi magnetycznych, teksturowanych nakładek PEI – jedną (dwustronną) dostajesz w zestawie.
Fajnym dodatkiem jest też funkcja samoczyszczenia dyszy. Przed każdym drukiem, jeszcze zanim głowica wejdzie w tryb poziomowania stołu, rozgrzewa się, wędruje na tył drukarki i dokładnie wyciera dyszę w prosty czyścik. Przepuszcza też trochę filamentu, aby udrożnić potencjalne zatory – śmieci, będące efektem tej operacji trafiają od razu do małego pojemnika umieszczonego na tylnej ścianie obudowy.
To wszystko sprawia, że QIDI Q1 Pro jest bardzo fajną propozycją na pierwszą drukarkę 3D – wybacza wiele, i pozwala w miarę szybko i łatwo wejść w świat druku 3D.
Czas wspomnieć o szybkości. Podobnie, jak w wypadku MAXów, Q1 Pro osiąga prędkość rzędu 600 mm/s przy przyspieszeniu dochodzącym do 20000 mm/s², a natężenie przepływu to aż 35 mm3/s. To oczywiście tylko wartości deklarowane, bo w rzeczywistości pewnie nigdy takich poziomów nie osiągniesz.
W moim wypadku faktyczne natężenie przepływu oscylowało maksymalnie w okolicy 24 mm3/s – i to tylko dla „szybkich” filamentów pokroju QIDI PLA Rapido Matte. Przy PETG-Tough czy PLA-CF od QIDI musiałem już zwalniać do 12-13 mm3/s, a przy „błyszczących” tworzywach pokroju PLA Silk, nawet do zaledwie 4 mm3/s.
Nie jest to oczywiście wada tej konkretnej drukarki – różne typy plastiku wymagają różnych prędkości druku i to żadna nowość, więc przytaczam je tutaj wyłącznie po to, aby podkreślić, że deklarowane prędkości Q1 Pro są tylko wartościami poglądowymi, a realnie i tak drukować będziesz wolniej.
Warto natomiast podkreślić, że nawet przy wyższych nastawach prędkości drukarka potrafi dostarczyć ładnie wyglądający i poprawny wydruk. Co więcej, fabryczne profile są bardzo dobrze zbudowane pod filamenty QIDI (co nie zawsze było takie oczywiste) i całkiem nieźle skonfigurowane pod standardowe filamenty innych producentów. To ważne, bo tuning parametrów druku jest równie trudny (jak nie trudniejszy) jak poprawna kalibracja stołu, co niejednego początkującego użytkownika zniechęciło do zabawy w wydruki 3D.
Tutaj dostajesz dobrze skonfigurowany sprzęt prosto z pudełka. Na tyle dobrze, że spokojnie wydrukujesz nawet tak wymagające modele, jak Torture Toaster (nie był to najlepszy toster, jaki widziałem, ale z drugiej strony nieruchomy był tylko klocek 0,1 – to świetny wynik!) czy All In One 3D Printer test (nawisy zahaczające o 70 stopni są jeszcze poprawnie wydrukowane).
Producent nie zapomniał też o dorzuceniu kilku czujników. Jest to m.in. sensor obecności filamentu, który umieszczono w kasecie drukującej. Działa dobrze – w momencie, kiedy filament się kończy (czyli opuszcza punkt kontrolny) system wymusza zatrzymanie druku, wyciągając na „pulpit” opcję szybkiego załadowania nowej szpuli.
Fajnym dodatkiem jest też czujnik zaplątania filamentu, który wykrywa „szarpnięcia” na szpuli i także potrafi wymusić zatrzymanie druku, alarmując użytkownika o napotkanym problemie.
Na koniec jeszcze kilka zdań o oprogramowaniu. QIDI O1 Pro wykorzystuje popularny firmware Klipper, a co za tym idzie, oferuje spore możliwości konfiguracyjne i dobry interfejs. Warto natomiast mieć na uwadze, że QIDI dorzuciło tam sporo własnych narzędzi i wtyczek, utrudniając jednocześnie zastąpienie tego oprogramowania nowszymi wersjami „czystego” Klippera.
Warto też wspomnieć, że najnowsze drukarki QIDI korzystają również z nowego slicera – nazywa się QIDISlicer (w odróżnieniu od poprzedniego, który nazywał się QIDI Print) i został oparty na oprogramowaniu PrusaSlicer (a nie Cura, jak poprzednik). Moim zdaniem to krok w dobrą stronę, przy czym tak naprawdę jest to kwestia drugorzędna, bo społeczność użytkowników QIDI jest już na tyle duża, że odpowiednie profile znajdziesz w zasadzie dla każdego popularnego slicera – sam producent opublikował profile m.in. dla OrcaSlicera.
Krótka odpowiedź brzmi: warto. Szczególnie w aktualnej cenie.
QIDI O1 Pro to przede wszystkim bardzo dobra drukarka 3D dla początkujących użytkowników. Jest:
Bardziej wymagający i doświadczeni użytkownicy zapewne nie wymienią swoich Bambu Lab X1 Carbon na ten model, bo nie oferuje nic ponad to, co ma już konkurencja, ale mogą spojrzeć na QIDI Q1 Pro przychylnym okiem rozbudowując swoją flotę, bo:
QIDI O1 Pro to świetny sprzęt i warto tej drukarce dać szansę.
Pozostaje więc już tylko czekać na ostatni element w układance – system druku wielokolorowego, kompatybilny z drukarkami QIDI. Podobno już niedługo taki zobaczymy. Trzymam kciuki. 🙂
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.