Zastanawiacie się nad zakupem bezprzewodowej myszki gamingowej? W takim razie zapraszam na test ENDORFY LIV Plus Wireless, czyli produktu naszego rodzimego producenta. Czy jest warta wydania na nią prawie 400 złotych? Jakie są jej mocne i słabe strony?
Spis treści
Temat zakupu bezprzewodowej myszki gamingowej pojawia się zwykle, kiedy kable zwyczajnie zaczynają mocniej przeszkadzać. Wtedy szukamy odpowiedniego rozwiązania dla siebie pod kątem ceny, wielkości, kształtu, czy możliwości. Zapraszam na test ENDORFY LIV Plus Wireless, czyli modelu, który może być odpowiedzią na Twoje potrzeby.
Jak cenowo prezentuje się ENDORFY LIV Plus Wireless?
Flagową myszkę polskiego producenta jesteśmy ws tanie nabyć za nieco ponad 300 złotych, chociaż rozstrzał cenowy między sklepami jest dosyć spory, gdzie zwykle kosztuje prawie 400 PLN.
Jak to ma się chociażby do testowanego przeze mnie rok temu GravaStara Mercury M2? Ten dalej kosztuje około 420 złotych, więc zależy, jak patrzeć – czy na najniższą ofertę za LIV’a, czy raczej standardową cenę. Oczywiście, będą jakieś odniesienia do niego, ale skupimy się raczej na „tutejszej” konkurencji.
Specyfikacja ENDORFY LIV Plus Wireless
- Sensor: PixArt PAW3395
- Rozdzielczość: 50 – 32000 DPI (skok co 50)
- Akceleracja: 50G
- LOD: 1 / 2 mm (standardowo 1 mm)
- Maksymalna szybkość: 650 IPS
- Częstotliwość próbkowania: 125, 250, 500, 1000 Hz (standardowo 500 Hz)
- Mikrokontroler: Nordic 52840 (prawdopodobnie)
- Przełączniki:
- LPM/PPM: Kailh GM 8.0 (do 80 milionów kliknięć)
- Liczba przycisków: 6
- Łączność: przewodowa (USB-C), bezprzewodowa (Bluetooth 5,3; odbiornik/nadajnik 2,4 GHz)
- Pojemność akumulatora: 500 mAh
- Maksymalny czas pracy: Do 160 godzin
- Wymiary: 126 x 66,7 x 39,3 mm
- Waga: 69 g
- Budowa: symetryczna
- Ślizgacze: teflonowe
Sprzęt do testów dostarczyła firma ENDORFY, za co serdecznie dziękujemy. Nie miało to jednak wpływu na ocenę testowanego urządzenia.
Jaki zestaw daje od siebie producent w ENDORFY LIV Plus Wireless?
Całkiem sowity, można by rzec. Zacznijmy jednak od samego w sobie pudełka. Widzimy na nim oczywiście wizualizację kupowanej myszki, ale także informacje o tym, co ma do zaoferowania. Jest także częściowa specyfikacja, czy to, ile gwarancji dostajemy na ten sprzęt.
Najważniejsza jednak jest zawartość tego pudełka. Otrzymujemy w nim:
- Myszkę;
- Odbiornik 2,4 GHz;
- Stację ładowania;
- Dedykowany przewód typu paracord USB-C do USB-A;
- Zestaw zapasowych ślizgaczy;
- Naklejki;
- Instrukcję.
W zasadzie brakuje tylko jednej pozycji w postaci grip-tape’ów. Po za tym, wszystko to, czego można by oczekiwać od myszki za nieco ponad 3 stówki, znajduje się w pudełku.
Perforowana budowa nie przeszkadza w dobrym wykonaniu ENDORFY LIV Plus Wireless
Na początek zacznijmy od materiałów, które zostały wykorzystane do wykonania omawianego gryzonia. Jest to w znacznej większości tworzywo sztuczne, ale także guma znajdująca się na scrollu oraz PTFE (teflon), z którego wytworzono ślizgacze.
To, jak wygląda testowana mysz, jest bezpośrednim następstwem tego, jak wyglądał poprzednik w postaci LIX’a. Zdaje się, że wyciągnięto jednak lekcję w konstrukcji shella (obudowy), który jest teoretycznie wytrzymalszy. Brać ma się to z tego, że mamy dwie warstwy skorupy, które dzięki temu mają się tak nie uginać pod naciskiem. Czy tak to wygląda w praktyce?
Cóż, niekoniecznie. To zależy, w jakim miejscu spróbujemy przycisnąć, jednak w większości punktów myszka trzyma się dzielnie. Ściśnięcie już w bardziej praktycznym scenariuszu, kiedy zwyczajnie mocno trzymamy myszkę, może spowodować lekkie skrzypnięcie całości, jednak to nadal dosyć specyficzna sytuacja.
Wykończenie jest… różne. zależne od tego, na który z elementów spojrzymy. Większość obudowy jest nieco szorstka, bez wyczuwalnego / widocznego coatingu. LPM i PPM z kolei są gładsze, choć i tutaj nie ma żadnej konkretnej, dodatkowej warstwy. Przyciski boczne i DPI zostały wykończone na błysk.
Spasowanie rzecz ważna, tak samo, jak przewód i ślizgacze
Tak w przypadku całej obudowy, która raczej nie ma wielu słabych punktów, jak i reszty części składowych. LPM i PPM mają nikłe luzy, jednak trzeba o nich wspomnieć, bo zwyczajnie są. To samo tyczy się reszty przycisków, lecz w nieco większym stopniu.
W scrollu z kolei nie da się praktycznie żadnego luzu wyczuć tudzież dojrzeć. Siedzi na swoim miejscu tak, jak powinien. Jak najbardziej brzmi to wszystko dobrze, ale lećmy dalej. Dołączony do testowanej myszki gamingowej przewód typu paracord pasuje tylko do niej oraz do dedykowanej stacji ładującej. Wszystko przez to, że jest niczym trójząb Posejdona. Co ma na celu taki wygląd?
Zapewne to, by całość trzymała się odpowiednio mocno. Jest on giętki i nie będzie problemu z tym, żeby „nam odwinął”, jak to mają w zwyczaju bardziej sztywne przewody. Jest zwyczajnie dobrze wykonany. Ślizgacze mamy z kolei dwa – a w zasadzie, to trzy. Dwa duże przy górnej i dolnej krawędzi myszki oraz jeden wokół sensora.
Wspomnę jeszcze, iż poniżej sensora, znajdują się dwa magnetyczne piny, które oczywiście służą do ładowania myszki. Wracając – to bardzo klasyczne rozmieszczenie, choć niektórzy producenci odchodzą od tak „dużych” płatów, na rzecz mniejszej powierzchni styku z podkładką. O tym, jak się sprawują, opowiem jednak nieco później.
Muszę jednak wrzucić nieco dziegciu. Naciskając w punkcie łączenia dolnego shella z LPM i PPM, zaraz pod przyciskiem DPI, jesteśmy w stanie go aktywować. Nie powinno mieć to miejsca, lecz trzeba wiedzieć, że taki problem w perforowanych myszkach jest dosyć częsty.
Czy ENDORFY LIV Plus Wireless to wygodna myszka gamingowa?
To bardzo ważna kwestia, choć jest ona oczywiście subiektywna. Dla jednego testowany przeze mnie model będzie kwintesencją wygody, a dla drugiego – koszmarnej ergonomii. Dlatego też postaram się Wam opisać wszystko jak najdokładniej, byście sami mogli stwierdzić, czy ENDORFY LIV Plus Wireless ma potencjał na zostanie myszką, z którą nie będziecie chcieli się rozstawać.
Na początek warto zauważyć, że mamy do czynienia z perforowaną konstrukcją, których to na rynku bez liku. Ponadto, myszka jest symetryczna, dzięki czemu sprawdzać będzie się tak samo dobrze dla osób prawo, jak i leworęcznych.
Jeszcze zaznaczę, przed przejściem do omówienia konkretnych chwytów, że obecnie korzystam najczęściej z Palm-gripa, bądź jego odmiany. Moja dłoń mierzy z kolei 19 x 10 cm (średnio-duża).
Palm-grip
Testowana myszka gamingowa ma potencjał na to, by być wręcz idealną do tego chwytu, polegającego na trzymaniu myszki całą dłonią. Praktyka jednak jest taka, że są pewne ograniczenia – w rozmiarze. Dla mnie nie było wygodnym rozwiązaniem używać jej właśnie z użyciem typowego palma, z uwagi na to, że była trochę za mała. Gdyby miała te 2 cm więcej długości, pewnie byłaby idealna.
Dlatego też, jeżeli myślisz o korzystaniu z niej właśnie używając tego chwytu, upewnij się, że długość Twojej dłoni nie przekracza 17,5 maksymalnie 18 cm. Wtedy powinna Wam przypasować jak ulał. Czy coś jeszcze można powiedzieć w tym miejscu? Trzeba z pewnością pamiętać o tym, że nie znajdziecie tutaj jakiejś konkretnej podpórki dla 4/5 palca. Zależnie więc, jak je układacie na myszce, to warto o tym pamiętać.
Claw-grip
Do tego chwytu z kolei jest ona – w moim odczuciu – zbyt płaska. Nie ma za bardzo na czym oprzeć dłoni w charakterystyczny sposób, tak, by wygodnie było korzystać z tego gryzonia. W kształcie testowanego przeze mnie GravaStar Mercury M2, dało się dojrzeć to, że najwyższy punkt myszki jest przesunięty do tyłu, a do tego zwyczajnie jest wysoki. Właśnie to robiło komfort przy użyciu takiego chwytu w tamtym modelu.
Dlatego też nie rozważałbym tej myszki w kategoriach mogących zapewnić komfortowe użytkowanie przy Claw-gripie. Wolałbym zwyczajnie dopłacić do wspomnianego wyżej GravaStara.
Fingertip
I tutaj znowu mamy zwrot w pozytywnym kierunku. Przez symetryczną budowę bez jakichś udziwnień, zdecydowanie chwyt samymi palcami jest jak najbardziej wygodny, aczkolwiek z jednym przynajmniej zastrzeżeniem. Przy tym modelu, musicie mieć zwyczajnie duże dłonie. Mi nie korzystało się z typowego Fingertipa komfortowo, bo zwyczajnie jest to nie taki znowu mały gryzoń.
Rozwiązaniem może być połączenie Palm-gripa z Fingertipem właśnie. U mnie taki styl był najbardziej wygodny, dawał najwięcej frajdy w kontekście komfortu użytkowania testowanej myszki gamingowej. Tak czy owak jednak, pamiętajcie – wygoda jest, ale o ile macie długie / duże dłonie.
Wyważenie, powłoka, ślizgacze
Z powłoką zaczniemy, bo tutaj tematu w zasadzie… nie ma. ENDORFY LIV Plus Wireless nie posiada żadnego specyficznego coatingu. Jak już wyżej wspomniałem, wykończenie jest w dużej mierze szorstkie, a jedynie na przyciskach w miarę przyjemne. Inaczej jest z wyważeniem, bo ten temat w zasadzie funkcjonuje w każdej myszce.
Tutaj nie mamy niestety świetnego wyważenia, jednak jest ono akceptowalne. Za taki uznaję aspekt 55:45 (przód:tył). Wpływa to na komfort użytkowania omawianego modelu, negatywnie rzecz jasna. Czy w dużym stopniu? Kwestia sporna, bo i co człowiek, to opinia i wrażenia. Z pewnością najbardziej przy korzystaniu z Palm-gripa, w którym to mysz trzymamy całą dłonią.
Sama waga to 69 gram, czyli dosyć standardowa jak na tego typu modele z perforowaną obudową. Mogłoby być mniej, chociaż poprzednik w postaci LIX’a Plus Wireless ważył tyle samo. Trzeba jeszcze w tym miejscu wspomnieć o jakości chwytu, a raczej tego, czy palce ślizgają się po myszce. Mimo częściowo chropowatego wykończenia, to czuć brak grip-tape’ów. Zdecydowanie by się tutaj przydały, dla pewniejszego chwytu.
Ślizgacze z kolei sprawują się zwyczajnie dobrze. Jedyny przytyk, jaki mógłbym mieć w ich kierunku, jest taki, że ENDORFY mogło pójść z duchem czasu i zaoferować w swojej myszce mniejsze ślizgacze – dla mniejszej powierzchni styku i tarcia. Niestety, mają także dosyć typowy minus w postaci zbierania z podkładki wszelakiego kurzu, czy brudu, który się osadza na ich krańcach.
Najważniejsze. ENDORFY LIV Plus Wireless to flagowy sensor
I taki sam, jak w testowanym przeze mnie GravaStarze. Jest to PixArt PAW3395, przeznaczony właśnie do myszek bezprzewodowych. Jest to ulepszona wersja PAW3370. Charakteryzuje się możliwościami odczytu ruchu o maksymalnej prędkości 650 IPS, czyli 16,5 m/s. Sprawdziłem go w programie Enotus Mouse Test, jak sobie poradził?
W zasadzie wszystkie testy poszły dobrze, chociaż w kontekście precyzji, mógł poradzić sobie trochę lepiej. Zdecydowanie jednak jest okej, nawet, jeżeli nie udało mi się zanotować prędkości szybszej, niż 11,58 m/s. To nadal jednak wysoki wynik. Co jednak ze zjawiskiem jitteringu? to także sprawdziłem, a poniżej widzicie efekty.
Nie jest odczuwalne, zwłaszcza na niskich częstotliwościach, by jittering występował w stopniu mogącym dać się we znaki. Na najwyższym DPI z kolei, jak sami widzicie, jest… średnio, widać, jakby tutaj działało w niektórych momentach wygładzanie. LOD z kolei jest konfigurowalny i rzeczywiście, jeżeli ustawimy go na 1/2 mm, to taka wartość będzie występować.
Praktyczne wrażenia z użytkowania
Nie powiem w zasadzie nic odkrywczego, jeżeli stwierdzę w dużym uproszczeniu, że korzystało mi się z myszki dobrze, także pod kątem sensora. Większość czasu w kontekście gier poświęcam na takie tytuły, jak Counter Strike 2, serię Battlefield, czy War Thunder. Patrząc na działanie sensora, kompletnie nie mogę się przyczepić do tego, jak się sprawował podczas tych sesji grania. Jego poruszanie się było pewne i nie można mówić o jego pływaniu.
W końcu mamy do czynienia w zasadzie z flagowym rozwiązaniem. Tak też zachowuje się w codziennym użytkowaniu – flagowo i bezproblemowo.
ENDORFY LIV Plus Wireless to także ciekawe switche
Mimo tego, że aktualnie testowany przeze mnie model jest tańszy od wspominanego GravaStara, to znajdziemy tutaj takie same przełączniki w postaci Kailh GM 8.0. Są to raczej średnio-ciężkie switche, charakteryzują się bowiem siłą aktywacji na poziomie 65 gram (+/-10). Tradycyjnie z początku oceńmy sobie to, jak brzmią w tej konstrukcji, zaczynając od LPM i PPM.
Odtwarzacz muzyki
Powyżej możecie tego posłuchać i oczywiście wyciągnąć własne wnioski. Przede wszystkim słyszalna jest różnica w dźwięku pomiędzy tymi dwoma przełącznikami. Jest ona bardzo wyraźna, co nie powinno mieć miejsca. Wpływ na to może mieć kwestia tego, z jakiej partii pochodzą owe przełączniki, czy jak spasowany został switch z przyciskiem.
Samo w sobie brzmienie jest z kolei raczej przyjemne, zwłaszcza LPM, bo PPM różni się naprawdę sporo od niego. Jest słyszalnie głośniejszy, a także barwa owego brzmienia jest inna. Czy lepsza, czy gorsza? To pozostawiam Wam, lećmy do kolejnej próbki, tym razem przycisków bocznych. Jakie znajdują się tutaj przełączniki? Niestety, takiej informacji producent nie podaje.
Odtwarzacz muzyki
Nie są specjalnie ciche, to z pewnością. Jest także lekka różnica w ich brzmieniu, choć mniejsza, niżeli w głównych przyciskach. M.in. przez to ich dźwięk jest mniej przyjemny dla ucha, niżeli ten wydobywający się z LPM i PPM. Pozostał do sprawdzenia jeszcze przycisk DPI, scrolla i oczywiście to, jak zachowuje się rolka.
Odtwarzacz muzyki
Znowu inne brzmienie, inne też działanie – cięższe. Nie jest to jednak wada, a przycisk DPI brzmi zwyczajnie w porządku. Nie rzuca się z wysokimi tonami, które zwykle są odbierane gorzej, niżeli niskie. Przycisk scrolla jest już bardziej sopranowy, ale sama w sobie rolka jest cicha i nie wychyla się zbytnio na tle reszty dźwięcznych elementów. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to to, że rolka jest bardzo delikatna w działaniu, skok jest wyczuwalny, ale mógłby być jednak nieco bardziej.
Pre i post travel
Warto także porozmawiać nie co o tym, czy występuje w zastosowanych switchach zjawisko pre/post travel. Czym ono jest?
Wyjaśnienie: mówiąc prosto, jest to zjawisko, gdzie w pierwszym przypadku switch nie aktywuje się od razu po naciśnięciu przycisku, a w drugim, gdzie po aktywacji nadal mamy wyczuwalną „drogę”, którą możemy pokonać. Nie jest to zjawisko pożądane.
Na lewym z przycisków jest lekki pre-travel, z kolei w obydwu występuje również w raczej niewielkim stopniu post-travel. W bocznych z kolei czuć i widać mocniej obydwa zjawiska, choć podobnie z pre-travelem, który w jednym występuje w lekkim stopniu, a w drugim praktycznie w żadnym.
Czy ENDORFY LIV Plus Wireless to bezproblemowa łączność, soft, ładne RGB i wytrzymała bateria?
Zacznijmy może od tego, co jest z tego najprostsze do oceny – podświetlenie. Jest zwyczajnie miłe dla oka, chociaż nie narzekałbym, gdyby logo było podświetlone w bardziej regularny sposób, niżeli jedynie w dużej części poświatą. Po za tym jednak, miły dodatek dla oka. Idąc dalej, weźmy na tapet oprogramowanie, które wykorzystamy do dostosowania chociażby owego podświetlenia (które znajduje się również na stacji ładującej).
Powyżej możecie zobaczyć, jak ona wygląda. Cóż – prosto, bez zbędnego rozmachu, co można uznać za plus. Szkoda jednak, że nie ma języka polskiego, a jedynie angielski. Umożliwia najważniejsze rzeczy, o jakich można pomyśleć:
- Ustawienie DPI oraz innych parametrów wokół sensora;
- Tworzenie makr;
- Zarządzanie podświetleniem;
- Aktualizacja firmware.
Jest zwyczajnie w porządku, chociaż trzeba pamiętać, że by móc z niej korzystać, myszka musi być podłączona przewodowo, bądź poprzez odbiornik 2,4 GHz. A skoro już o łączności mowa, to ta jest bezproblemowa, choć niekoniecznie w przypadku Bluetooth – przynajmniej u mnie. Przy korzystaniu z niego, dało się odczuć, jakby całość reagowała ułamki sekund później, niżeli na 2,4 GHz. Jakby kursor nieco… pływał momentami? Nie było to nic, co chciałoby się otrzymać.
Bateria z kolei radzi sobie okej, zależnie od tego, czy będziecie mieli włączone podświetlenie, z jakiego połączenia będziecie korzystać, to można liczyć na +/- 4 dni bez potrzeby ładowania na stacji dokującej. Ta z kolei jest świetnym dodatkiem, możemy do niej podpiąć nasz odbiornik, świetnie trzyma się blatu. Można także klejowy spód umyć i przenieść stację w inne miejsce. Bardzo dobra robota, ENDORFY.
Produkt na miarę giganta od polskiego producenta? Podsumowanie testu ENDORFY LIV Plus Wireless
I dotarliśmy do końca recenzji tejże myszki gamingowej. Nie da się ukryć, że ciężko znaleźć jakieś konkretne minusy tego modelu, jednak oczywiście, nie wszystko jest takie, jakby było widziane przez różowe okulary. Cenowo mówimy o kwocie od 300 złotych, jednak w większości sklepów jest to aktualnie bliżej 4 stówek. Raczej tutaj radziłbym szukać właśnie za ok 300 PLN, bo 400 zł to już spora kwota.
Co jednak poszło dobrze?
Na początek można wspomnieć o bogatym wyposażeniu w akcesoria, w tym w stację dokującą. Ogólnie na plus wypada także jakość wykonania, czy przewód typu paracord. Idąc dalej, nie można nie wspomnieć o dobrej ergonomii użytkowania tego modelu, czy jakościowych ślizgaczach. Najważniejszy element jest z samego TOP’u w zasadzie – mowa o sensorze.
Przełączniki zastosowane w głównych przyciskach także sprawują się bardzo dobrze, co tyczy się również rolki. Producent oddaje w nasze ręce uniwersalny sprzęt pod kątem łączności, obszyty dodatkowo prostym softem, czy przyzwoitą baterią.
Co z kolei źle?
Przydałby się coating, który spowoduje, że chwyt będzie pewniejszy. Jeżeli nie on, to przynajmniej grip-tape’y w zestawie. Testowana myszka gamingowa ENDORFY LIV Plus Wireless jest także nierówno wyważona, co może być odczuwalne zależnie od chwytu. Oprócz tego występuje zjawisko post-travelu na przyciskach głównych i bocznych, czy też pre-travelu na bocznych. No i na koniec – Bluetooth nie sprawuje się tak dobrze, jak przewód, czy 2,4 GHz.
Cya!
ZALETY
|
WADY
|
Ceny ENDORFY LIV Plus Wireless
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz