Kilka dni temu jeden naszych redakcyjnych kolegów informował Was o sprzeciwie internetowych gigantów przeciw kontrowersyjnej ustawie SOPA, której projekt od kilku miesięcy wywołuje w USA (i nie tylko) ostre dyskusje. Aby dobrze zrozumieć istotę sprzeciwu branży internetowej i ewentualne konsekwencje wprowadzenia nowego prawa, trzeba najpierw się z nim zapoznać i przeanalizować racje jego zwolenników i przeciwników. Czy SOPA faktycznie może uśmiercić Internet w jego dzisiejszej formie? A może po prostu ukróci piractwo internetowe? Za chwilę postaramy się odpowiedzieć na te pytania.
Na wstępie warto rozwinąć skrót SOPA. Otóż w pełnym wymiarze wygląda on następująco: Stop Online Piracy Act. Jak sama nazwa wskazuje, jest to broń wymierzona w piratów, którzy ostatnio stali się w USA jednym z głównych wrogów amerykańskiej gospodarki i stabilności kraju. Stosowanie wobec nich synonimów typu złodziej zaczęło być normą (przynajmniej w części kręgów biznesowo-politycznych) i warto podkreślić, iż jest to jedna z lżejszych form słownych ataków pod ich adresem. Zarzuty wobec piratów są oczywiście zrozumiałe i nie da się ukryć, że łamią oni obowiązujące prawo i pozbawiają właścicieli praw autorskich należnych im zysków (a przynajmniej ich części). Oponenci SOPA nie zaprzeczają, iż z piractwem internetowym trzeba walczyć, ale jednocześnie przekonują, że zaproponowane środki są bardzo złym rozwiązaniem.
Przeciwnicy zaostrzenia prawa podkreślają, iż daje ono niektórym instytucjom zbyt duże uprawnienia i na dobrą sprawę może prowadzić do cenzury Internetu, jaka stosowana jest m.in. w Chinach. Z założenia ustawa daje możliwość blokowania jedynie stron naruszających prawa autorskie, ale w praktyce może się to okazać niezwykle potężną i niszczycielską siłą. Coraz częściej i głośniej podkreśla się, że SOPA przywiedzie do cenzurowania wyszukiwarek, odcinania stron od dostawców płatności i reklam, czy nawet przejmowania domen i zajmowania kont bankowych. Co ciekawe, ustawa obejmie swym zasięgiem także strony spoza USA i jeśli zostaną one uznane przez właścicieli praw autorskich za pirackie, to Amerykanie stracą do nich dostęp. A stąd już niedaleka droga do fragmentacji Internetu.
Nim przejdziemy do dalszego zagłębiania się w niuanse nowego prawa, warto bliżej przedstawić wspominanych już przeciwników i zwolenników kontrowersyjnego projektu ustawy. Komu zależy na jej przeforsowaniu, a kto dopatruje się w niej sznura na własną szubienicę? Zacznijmy od zwolenników.
Do stronnictwa tego należy ogromna część branży rozrywkowej działającej na amerykańskim rynku. Wymienić należy tu przede wszystkim przemysł filmowy i muzyczny oraz stojące za nim organizacje. Wśród nich wymienić można RIAA (Recording Industry Association of America), czyli zrzeszenie amerykańskich wydawców muzyki oraz MPAA (Motion Picture Association of America), dbające o interesy amerykańskich studiów filmowych. Projekt nowej ustawy wspierany jest (a przynajmniej był – ostateczne stanowisko nie jest do końca jasne) też przez BSA (Business Software Alliance), czyli organizację skupiającą m.in. takich gigantów jak Apple, Microsoft, IBM, Dell, czy Intel. Warto podkreślić, iż wiele firm zrzeszonych w BSA wystąpiło (mniej lub bardziej oficjalnie) przeciw SOPA. Tym samym korporacje postanowiły pójść w ślady klasyka i są za, a nawet przeciw. Dla porównania, Laboratorium Kasperskiego, czyli firma, którą trudno byłoby powiązać z działalnością piracką, opuściła Business Software Alliance na znak protestu wobec polityki prowadzonej ostatnio przez Zrzeszenie. Sam Jewgienij Kasperski przekonywał na swoim blogu, iż nowe prawo doprowadzi do wzmocnienia szantażu pod płaszczykiem obowiązującego prawa.
Ustawa ma też poważne wsparcie wśród amerykańskich polityków. Jedną z najczęściej wymienianych osób forsujących zmianę prawa jest republikanin z Teksasu Lamar Smith. Dość ostro wypowiada się on na temat piratów i nawołuje do walki z „zagranicznymi złodziejami”. Jednocześnie przekonuje, że rynek związany z ochroną praw intelektualnych to jeden z filarów amerykańskiej gospodarki. Ponoć generuje on aż 60% eksportu USA i zapewnia 19 mln miejsc pracy. Ustawa SOPA miałaby zapewnić dodatkowe miejsca pracy i ustrzec Amerykę przed rozgrabianiem jej dóbr. Podobnie do sprawy podchodzą przedstawiciele Amerykańskiej Izby Handlowej, Federalnej Komisji Handlu i kilku innych instytucji państwowych.
Wielu komentatorów tego konfliktu (zwłaszcza tych związanych z branżą internetową) podkreśla, że za kształt nowej ustawy nie są odpowiedzialni politycy, lecz organizacje pokroju MPAA, które opracowały korzystne dla siebie prawo, a teraz lobbują na rzecz jego przeforsowania. Firmy i organizacje przeciwne SOPA nieustannie alarmują, iż debata na temat zmian w amerykańskim prawie toczy się tylko między dwiema stronami (przemysł rozrywkowy i politycy) i nie uwzględnia strony trzeciej – przeciwników zaproponowanych rozwiązań, czyli firm z branży internetowej. Znamienne jest to, że na liście ponad 140 firm wspierających SOPA (dane na koniec grudnia 2012 roku) nie było ani jednego podmiotu, który można by bezpośrednio powiązać z Internetem. Próżno szukać na liście providerów, hostów, czy dostawców usług i serwisów online (wyjątkiem był GoDaddy, ale do jego przypadku jeszcze wrócimy). Cały czas piszę o przeciwnikach ustawy, ale nie nazwałem ich jeszcze po imieniu. Komu zatem zależy, by nowe prawo nie weszło w życie?
Trzeba przyznać, iż w grupie tej znajdziemy prawdziwych potentatów sektora IT. Można wśród nich wymienić Facebook, Google, Mozillę, eBay, Twittera, czy Amazon i Yahoo (firma opuściła Izbę Handlową – ponoć podobnym krokiem zagroziło Google). Firmy wspierane są przez Wikipedię (na tym polu udziela się jej współzałożyciel – Jimmy Wales), organizacje broniące praw człowieka i wolności słowa, organizacje konsumenckie oraz politycy po obu stronach Atlantyku. Wystarczy wspomnieć, iż Parlament Europejski krytycznie podszedł do projektu nowej ustawy i wyraził nadzieje, że działania mogące skutkować fragmentacją Internetu i ograniczeniem swobodnej komunikacji na świecie nie zostaną podjęte. Warto podkreślić, iż wśród przeciwników SOPA znajdziemy zarówno hakerów z grupy Anonymus, jak i firmę Visa. Oba podmioty bronią wolności w Sieci z innych powodów, ale póki co mają wspólny cel. To najlepszy przykład na to, że SOPA wzbudza poważne kontrowersje. A czego właściwie obawiają się firmy wymienione w powyższym akapicie?
Powodów strachu jest co najmniej kilka. Podmioty czerpiące spore zyski z eksploatacji cudzej własności intelektualnej nagle stracą swoje wpływy, a co za tym idzie rynkową pozycję i ogromne pieniądze. Zwraca się także uwagę na pełną nazwę i plany związane z wprowadzeniem nowej ustawy. Ustawodawca przekonuje, iż celem jest wspieranie rozwoju, kreatywności, przedsiębiorczości i innowacji poprzez zwalczanie kradzieży własności USA oraz inne cele. I tu pojawia się pytanie: co należy rozumieć pod pojęciem „inne cele”? Ochrona własności intelektualnej jest niezwykle istotna, ale przed zmianą prawa warto przeanalizować, czy niektóre instytucje nie otrzymają broni, która w przyszłości może być stosowana do szeroko pojętego cenzurowania Internetu? Przeciwnicy SOPA podkreślają w tym miejscu, iż politycy idą na rękę organizacjom typu RIAA oraz MPAA, ponieważ pod płaszczykiem obrony praw autorskich wprowadzą ustawę dającą im niezwykłe wręcz możliwości kontrolowania Internetu, a w dalszej perspektywie także wpływania na zawarte w nim treści.
Ktoś mógłby powiedzieć: przecież temat dotyczy amerykańskiego podwórka i jest to wewnętrzna sprawa jednego państwa, więc czemu mamy z tego robić tak wielką aferę? Otóż dlatego, że znaczna część infrastruktury, dzięki której funkcjonuje Internet, znajduje się w USA, a zdecydowana większość firm internetowych, działających na skalę globalną, to podmioty zarejestrowane w USA. Tym samym bardzo łatwo dojść do wniosku, iż przyszłość Sieci leży w rękach amerykańskich legislatorów. Warto także mieć na uwadze, że zamknięcie strony to tylko jedna z możliwości, z jakich będą mogły korzystać amerykańskie instytucje. Jest też cały pakiet dużo bardziej „subtelnych” rozwiązań, które w ogólnym rozrachunku mogą się okazać równie dotkliwe. Zawsze można przecież uniemożliwić przepływ środków finansowych (mowa tu o płatnościach za pomocą kart kredytowych czy serwisów typu PayPal), zablokować dostęp do dostawców reklam i stosować całą gamę innych „narzędzi”, które w krótkim czasie zniechęcą użytkowników do korzystania z danej strony lub uczynią jej działanie nieopłacalnym. Na tym jednak nie koniec zmian wzbudzających wątpliwości.
Na dzień dzisiejszy wspomniane powyżej kwestie reguluje ustawa Digital Millennium Copyright Act. Zgodnie z jej założeniami autor lub właściciel praw autorskich, który znajdzie na stronie internetowej należący do niego utwór, powinien najpierw zwrócić się do administratora strony z prośbą o jego usunięcie. Jeśli administrator odmówi, to druga strona ma prawo skierować sprawę do sądu. Należy jednocześnie wiedzieć, iż odpowiedzialność za umieszczenie pirackiej kopii na danej stronie ponosi użytkownik, który tego dokonał. Nowe przepisy diametralnie zmieniłyby sytuację.Teraz cały ciężar spadałby na właścicieli stron. Wystarczy sobie wyobrazić na przykładzie Facebooka, iż kontrolowanie kilkuset milionów użytkowników jest trudne jeśli w ogóle wykonalne. I z powodu jednego człowieka cały serwis mógłby zostać zamknięty. To kolejna ciekawostka. Sankcje mogą być stosowane nie tylko wobec stron, którym udowodniono winę, ale także wobec oskarżonych o nieprzestrzeganie praw autorskich (bez dowodów świadczących o ich winie). Są to oczywiście sytuacje czysto hipotetyczne, które zdaniem zwolenników nowej ustawy, nigdy nie będą miały miejsca (jeśli prawo ulegnie zmianie). Dlaczego jednak mielibyśmy odrzucać taką możliwość, skoro doczekałaby się ona unormowania prawnego?
Jedną z najciekawszych kwestii całego sporu są środki stosowane przez obie strony do przekonania polityków, a zwłaszcza społeczeństwa o słuszności swoich racji. Debata toczy się na dwóch frontach – w amerykańskim Kongresie oraz w Internecie. Póki co można stwierdzić, iż jest remis. Obrońcy własności intelektualnej i zmian w prawie otrzymali silne wsparcie od obu stron amerykańskiej sceny politycznej, a cała sprawa stała się niezwykle istotną częścią prac obu izb parlamentu. Przeciwnicy ustawy oraz organizacje pozarządowe podkreślają, iż do tej pory dyskusje na temat SOPA ciężko uznać za w pełni demokratyczne, ponieważ ich głos jest zagłuszany. Inaczej rzecz ma się w Sieci.
Google, Facebook i obrońcy praw konsumenta przekonują, iż SOPA jest niezgodna z 1. poprawką do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, może ograniczać wolność słowa i poważnie hamować rozwój Internetu. W połączeniu z prowadzoną kampanią wirusową, argumenty tego typu szybko musiały znaleźć podatny grunt. Zaczęło się od haseł typu Nie burzcie Internetu, następnie przyszła pora na wezwania za pośrednictwem for internetowych i Twittera do wsparcia przeciwników SOPA. Na czym miałoby ono polegać? Jednym ze środków wyrażenia swojego sprzeciwu miałoby być zasypanie Kongresu listami (zarówno tradycyjnymi, jak i elektronicznymi) i telefonami w sprawie kontrowersyjnej ustawy. Okazało się, iż giganci z Doliny Krzemowej mogą na własne potrzeby rozwijać ruchy społeczne o dużej sile przebicia. W stosunkowo krótkim czasie w sprawie SOPA wykonano kilkadziesiąt tysięcy telefonów do urzędników Kongresu i wysłano milion maili w tej sprawie. Do protestu przyłączały się kolejne firmy – Tumblr, Mozilla i Reddit wezwały do bojkotu projektu nowej ustawy. Reddit poszedł nawet krok dalej – 18 stycznia portal ma zostać zamknięty na kilkanaście godzin. W tym czasie na stronie transmitowane będą obrady amerykańskiego Kongresu (termin wybrano nieprzypadkowo – tematem dyskusji będzie SOPA). Popularny portal ma w tym czasie także informować o kontrowersyjnych punktach SOPA.
Zapewne słyszeliście, iż podobną formę protestu rozważają inne firmy. Niewykluczone, że niedługo będziemy świadkami czasowego odłączenia Facebooka, Twittera, Google, czy sklepów Amazon i eBay. Nie da się ukryć, iż doprowadziłoby to do poważnego chaosu, który na dzień dzisiejszy trudno sobie wyobrazić (na dobrą sprawę mogłoby to nam uświadomić, na ile nasze życie stało się zależne od wirtualnej rzeczywistości). Protest tego typu z pewnością wywarłby mocne wrażenie na ustawodawcach i mógłby wpłynąć na ich plany zmiany prawa. Nad poważniejszą formą protestu zastanawia się także Wikimedia Foundation. Jej przedstawiciele niejednokrotnie podkreślali, iż nie angażują się w spory polityczne (a spór o SOPA jest także sporem politycznym), ale z drugiej strony gra toczy się o wolność słowa, która zdaniem twórców Wikipedii jest jedną z podstawowych wartości.
Firmy zrzeszone wokół NetCoalition (w ich gronie znalazły się m.in. eBay, Facebook, Google, AOL, Twitter, Mozilla, Yahoo, Zynga, Paypal, LinkedIn) wystosowały do władz list otwarty, w którym zwracają się z prośbą o ponowne przeanalizowanie zagrożeń płynących z wprowadzenia w życie SOPA. Jednocześnie podkreślono, iż firmy z branży internetowej także pracują na rzecz rozwoju amerykańskiej gospodarki i nie można ograniczać ich moślwiości na rzecz przemysłu rozrywkowego.
Zwolennicy ustawy szybko zauważyli, iż poparcie Internautów może się okazać kluczowe dla całej sprawy i rozpoczęto agitować na rzecz SOPA przy użyciu Sieci. Kampania prowadzona przez nich m.in. za pośrednictwem Twittera i sieci społecznościowych przyniosła jednak mizerny efekt – ludzie nie zaczęli nagle popierać projektu nowej ustawy. Postanowiono zatem zmienić taktykę. Wspominany już Lamar Smith stwierdził, iż jest w stanie podjąć dyskusję na temat ustawy, ale nie w obecnej formie. Jego zdaniem, prowadzona kampania wirusowa oraz argumenty stosowane przez przeciwników ustawy są poniżej godności. Jednocześnie przekonywał, iż nikt nie zamierza „burzyć Internetu”, a jedynie bronić amerykańskich twórców i gospodarki USA.
Podobny komunikat nadszedł ze strony MPAA. Przedstawiciel zrzeszenia – Michael O’Leary przekonywał, iż strach przed zniszczeniem kultury Internetu, wprowadzeniem cenzury ze strony państwa, czy naruszeniem Konstytucji jest bezpodstawny. O’Leary określił argumenty przytaczane przez swoich oponentów jako śmieszne. Jednocześnie podkreślał, że projekt ustawy odpowiada standardom prawnym i nie można mieć do niego żadnych zastrzeżeń. Czy oznacza to, iż SOPA zostanie przeforsowana? Niekoniecznie – wystarczy tu przytoczyć ostatnie wydarzenia związane z firmą GoDaddy. Mowa o największym na świecie rejestratorze domen, który początkowo popierał SOPA.
W drugiej połowie grudnia przeciwnicy SOPA wezwali internautów do bojkotu firmy. Ostatecznie do protestu doszło 21 grudnia. Akcja odniosła skutek mimo iż nie przeprowadzono jej na zbyt dużą skalę. Użytkownicy wybierali innych rejestratorów domen (dało się zauważyć obniżenie liczby domen rejestrowanych w GoDaddy), a nawet przenosili domeny do innych firm. Straty finansowe nie były tak duże, jak można się było spodziewać (ale jednak były), lecz zadziałała tu siła czarnego PR – firma nie chciała być kojarzona z kontrowersyjną ustawą i obawiano się rozszerzania protestu. Dlatego stosunkowo szybko wycofano się ze wsparcia dla projektu ustawy. Strach przed niechęcią internautów widać gołym okiem.
Warto wspomnieć, iż swoje poparcie dla SOPA wycofały także Nintendo, Electronic Arts i Sony. Z jednej strony firmy te zauważyły, iż atmosfera wokół kontrowersyjnej ustawy staje się dość napięta i lepiej nie prowokować internautów (na przykładzie GoDaddy sprawdzili czym to grozi), a z drugiej strony mógł tu zadziałać swoisty szantaż. Dla przykładu korporacja Sony dostała ostrzeżenie od hakerskiej grupy Anonymus. Ci ostatni użyli nawet stwierdzenia „Podpisaliście własny wyrok śmierci”. Nie dziwi zatem, iż firma postanowiła nie ryzykować (zwłaszcza, że w ubiegłym roku korporacja poważnie ucierpiała po atakach hakerów).
Skoro jesteśmy już przy temacie hakerów, to można wspomnieć, iż podczas przeprowadzonego w grudniu Kongresu Chaosu w Berilnie (Chaos Communication Congress to impreza cykliczna, która od końca XX wieku odbywa się w niemieckiej stolicy), postanowiono rzucić wyzwanie zmianom przewidzianym w SOPA. I to w dość radykalny sposób. Otóż część hakerów zaproponowała stworzenie własnej sieci internetowej, która opierałaby się o satelity i sieć naziemnych stacji transmisyjnych. Projekt o nazwie Hackerspace Global Grid, zdaniem pomysłodawców, nie jest niewykonalny, a wręcz całkiem realny. System działający na zasadzie odwrotnego GPS stałby się poważną alternatywą dla ocenzurowanego Internetu. Tak przynajmniej uważają uczestnicy berlińskiego kongresu.
Rozłam w kwestii SOPA powoli następuje też w strukturach amerykańskiej władzy. Niedawno ogłoszono, iż z projektu ustawy zniknie zapis przewidujący możliwość blokowania zagranicznych stron internetowych oskarżanych o naruszanie praw autorskich. Coraz częściej wspomina się także o konieczności dopuszczenia do dyskusji w tym temacie szerszego grona przeciwników SOPA. Swoje zdanie w materii cenzurowania Internetu i walki z piractwem postanowił wyrazić Biały Dom. Zaczęło się od Howarda Schmidta, który jest doradcą prezydenta ds. cyfrowego bezpieczeństwa. Powiedział on, iż zwalczanie piractwa internetowego nie może hamować rozwoju innowacji w innych firmach. Jeszcze dosadniej w sprawie SOPA wypowiedział się prezydent Barack Obama (warto pamiętać, że pod koniec roku będzie się on ubiegał o reelekcję, więc prowokowanie Internautów nie leży w jego interesie).
Obama skrytykował projekt nowej ustawy, zaznaczając jednocześnie, że jego administracji zależy na walce z piractwem w Internecie. Jednak nie będzie poparcia dla projektu ustawy, który ogranicza wolność wyrażania opinii, zwiększa ryzyko przestępstw cybernetycznych albo w inny sposób hamuje rozwój Internetu. Prezydent USA dodał także, iż walkę z piractwem należy rozpocząć od stron nieamerykańskich, ponieważ to one zagrażają najbardziej amerykańskiej własności intelektualnej.
Jak widać, kwestia nowej ustawy nie dotyczy tyko amerykańskiego podwórka i warto śledzić sprawę, by któregoś dnia nie być zaskoczonym, gdy naszym oczom ukaże się komunikat, iż Google jest „chwilowo wyłączone”. Na koniec kwestia, która wielu ekspertom nie daje spokoju od początku trwania sporu – czy SOPA faktycznie zmniejszyłaby poziom piractwa? Zdaniem wielu osób z branży, można na to pytanie odpowiedzieć wyłącznie przecząco. Piraci i tak prędzej czy później znajdą furtkę, umożliwiającą im omijanie nowego prawa i dalsze „miganie się” od opłat z tytułu praw autorskich. Inaczej rzecz będzie się miała z szeregowymi użytkownikami Internetu, którzy nagle mogą się zderzyć z poważnymi utrudnieniami w pracy Sieci.
I co Wy na to?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Komentarze
████████████████████████████████████████
███▓███████▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓███▓▓▓▓█▓╬╬╬▓█
███████▓█████▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬▓███▓╬╬╬╬╬╬╬▓╬╬▓█
████▓▓▓▓╬╬▓█████╬╬╬╬╬╬███▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬█
███▓▓▓▓╬╬╬╬╬╬▓██╬╬╬╬╬╬▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓█
████▓▓▓╬╬╬╬╬╬╬▓█▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓█
███▓█▓███████▓▓███▓╬╬╬╬╬╬▓███████▓╬╬╬╬▓█
████████████████▓█▓╬╬╬╬╬▓▓▓▓▓▓▓▓╬╬╬╬╬╬╬█
███▓▓▓▓▓▓▓╬╬▓▓▓▓▓█▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓█
████▓▓▓╬╬╬╬▓▓▓▓▓▓█▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓█
███▓█▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓█
█████▓▓▓▓▓▓▓▓█▓▓▓█▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓█
█████▓▓▓▓▓▓▓██▓▓▓█▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬██
█████▓▓▓▓▓████▓▓▓█▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬██
████▓█▓▓▓▓██▓▓▓▓██╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬██
████▓▓███▓▓▓▓▓▓▓██▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬█▓╬▓╬╬▓██
█████▓███▓▓▓▓▓▓▓▓████▓▓╬╬╬╬╬╬╬█▓╬╬╬╬╬▓██
█████▓▓█▓███▓▓▓████╬▓█▓▓╬╬╬▓▓█▓╬╬╬╬╬╬███
██████▓██▓███████▓╬╬╬▓▓╬▓▓██▓╬╬╬╬╬╬╬▓███
███████▓██▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬████
███████▓▓██▓▓▓▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓████
████████▓▓▓█████▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓█████
█████████▓▓▓█▓▓▓▓▓███▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓██████
██████████▓▓▓█▓▓▓╬▓██╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓███████
███████████▓▓█▓▓▓▓███▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓████████
██████████████▓▓▓███▓▓╬╬╬╬╬╬╬╬██████████
███████████▓▓█▓▓▓▓███▓╬╬╬╬╬╬╬╬╬▓████████
Kolejny świetny artykuł iskandera!
Czekam na następny ;-)
FUCK SOPA!
ta ustawa nie ma nic wspólnego z piractwem i prawami autorskimi... poprostu prducenci muzyki i filmów boją się o swoje malejące zyski, a władze USA zobaczyły w tej ustawie możliwość zwiększenia dominacji tego kraju na świecie...