Sporą przeszkodą może być w tym przypadku polityka prywatności Google, która niedawno uległa poważnym zmianom i spotkała się z falą krytyki. Wyjątku nie stanowi tu oczywiści chmura korporacji z Mountain View. Krótko po prezentacji tej usługi zaczęto zwracać uwagę na kwestię własności plików przesłanych na Google Drive. Okazało się, że firma zyskuje licencję na owe dane i może ich używać na różne sposoby. Co prawda, w tym samym regulaminie napisano, iż prawa do wspomnianych treści zachowuje osoba, które załadowała je na serwery Google, ale nie zmienia to faktu, iż sporo osób poważnie się zastanowi, nim skorzysta z wirtualnego dysku internetowego giganta.
Niektórzy twierdzą, że zapisy z nowego regulaminu Google dyskredytują usługi tej firmy i lepiej skorzystać z serwerów innych graczy z tego rynku, ale na dobrą sprawę, każdy podmiot z sektora ma w swym regulaminie punkt, który w większym lub mniejszym stopniu może wzbudzać podejrzenia użytkowników. Wystarczy wspomnieć, iż w połowie ubiegłego roku w Sieci toczyła się dyskusja na temat zmiany polityki prywatności w serwisie Dropbox. Ten aspekt chmury zawsze będzie wzbudzał kontrowersje i zapewne nigdy nie powstanie rozwiązanie, zadowalające wszystkich. A co z użytkowaniem serwisu Google Drive?
Wspominaliśmy wcześniej, ze Google mogło długo zwlekać z wypuszczeniem tej usługi na rynek, ponieważ chciało ją dopracować do perfekcji. Z Androidem w kieszeni i rozbudowaną platformą usług korporacja z Mountain View mogla stworzyć coś dużo lepszego nie tylko od Dropboxa, ale też od SkyDrive oraz iCloud. Pierwsze recenzje wskazują jednak, iż na chwilę obecną usługa ta jest poważnie niedopracowana. Mamy co prawda przejrzysty i przyjazny użytkownikowi interfejs, ale nadal projektowi bliżej do podrasowanego Google Docs, niż do innowacyjnego produktu. Krytycy podkreślają, iż liczba obsługiwanych systemów jest zbyt uboga, zabrakło zdalnego dostępu, jaki zastosowano w SkyDrive, synchronizacji z Facebookiem i Twitterem (choć to nie powinno dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę, że Google rozwija własny projekt tego typu), a podczas wgrywania dużych plików pojawiają się ponoć spore problemy. Reasumując: amerykański gigant wypuścił na rynek produkt, który wymaga wielu poprawek i zmian, by stać się konkurencyjnym. Zmiany te zapewne nastąpią i sprowokują inne firmy do działania, dzięki czemu chmura stanie się bardziej popularna.
Na koniec warto wspomnieć o innej przeszkodzie, jaką napotkało na swej drodze Google Drive – niechęć chińskich władz. Usługa Google nie zdążyła się jeszcze pojawić na rynku, a już zablokowano jej dostęp do Państwa Środka. Wydarzenie to nie powinno nikogo dziwić – szefowie internetowego giganta i chińskie władze od dawna nie mogą znaleźć wspólnego języka i nie należy się spodziewać, by sytuacja szybko uległa zmianie. Skorzysta na tym miejscowa korporacja Baidu, która uruchomiła własna chmurę – WangPan. Serwis wystartował w marcu i gwarantuje użytkownikom do 15 GB wolnej przestrzeni (jest dostępny z urządzeń mobilnych i stacjonarnych współpracujących z platformami Windows, iOS oraz Android). Ponoć z usługi tej korzysta już na całym świecie 30 mln osób.
Podobny problem napotkał kiedyś serwis Dropbox, który zablokowano na rynku chińskim w maju 2010 roku. Z naszego punktu widzenia są to mało znaczące informacje. Jednak dla twórców wirtualnych dysków dostęp do największego rynku świata może mieć kolosalne znaczenie. Dotyczy to zwłaszcza firm planujących podbój sektora mobilnego w tym kraju. I tu znów pojawia się trio Google – Microsoft – Apple (być może z czasem grupę poszerzy Samsung). Zakotwiczenie się na podwórku azjatyckiego giganta może mieć poważny wpływ na rozwój konkretnej chmury i przyszłość całej branży. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Źródła: Onliner, Compulenta, SlashGear, Extremetech
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.