Od wkroczenia Facebooka na giełdę minął już ponad tydzień. W tym czasie napisano i powiedziano już bardzo wiele w temacie samego debiutu sieci społecznościowej, wcześniejszych prognoz oraz analiz (i marzeń), powstało też mnóstwo scenariuszy na kolejne miesiące, a nawet lata. Jedni załamują ręce i skarżą się, iż zostali oszukani, drudzy kwitują sprawę ironicznym uśmiechem i twierdzą, że taki obrót sprawy był do przewidzenia, a jeszcze inni radzą się uspokoić i czekać na dalszy rozwój wypadków. Kto ma rację? I czego nauczył nas poprzedni tydzień? Zapraszamy do lektury.
Facebook jest bez wątpienia jednym z najciekawszych zjawisk ostatniej dekady. Młody student – Mark Zuckerberg – stworzył dla hecy serwis do wymiany informacji, zdjęć oraz linków i w szybkim tempie stał się on bardzo popularny wśród studentów jego uczelni (Harvard), więc założyciel z grupą znajomych postanowił rozszerzyć jego działalność. Sprawa szybko zaczęła przypominać prawdziwą lawinę i sieci społecznościowej w kolejnych miesiącach i latach przybywały setki, tysiące, miliony, a ostatecznie setki milionów nowych użytkowników. W chwili obecnej serwis posiada około 950 mln użytkowników i zapewne nie jest to jego szczyt możliwości. Tyle tematem wstępu – skupmy się na ostatnich miesiącach, a zwłaszcza minionym tygodniu, ponieważ póki co wydaje się on najciekawszym okresem w historii Facebooka.
Wejście serwisu Zuckerberga na giełdę wieszczono już od kilku lat. Wszyscy wiedzieli, że do tego dojdzie, ale zagadką pozostawał termin wydarzenia. Sprawa zaczęła nabierać rumieńców kilka kwartałów temu – stało się wówczas jasne, że nadciąga najlepszy czas na przeprowadzenie IPO (pierwsza oferta publiczna) i jeśli ktoś (czyt. właściciele serwisu) chciał na tym solidnie zarobić, to należało się brać do dzieła. Na efekty nie trzeba było długo czekać: na początku lutego bieżącego roku Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd zaprezentowano prospekt emisyjny. Wynikało z niego, że firma chce zarobić na wejściu na giełdę 5 mld dolarów. Już wówczas spekulowano jednak, że wskaźnik ten może być nawet dwa razy wyższy. Maszyna ruszyła i zaczęła nakręcać prawdziwe szaleństwo wokół produktu Zuckerberga.
Każdy kolejny tydzień przynosił nam coraz więcej analiz, prognoz, artykułów i wywiadów poświęconych IPO Facebooka. Jedni spodziewali się najlepszego debiutu w historii amerykańskiej giełdy i wróżyli firmie dynamiczny wzrost ceny papierów wartościowych, inni przestrzegali przed zbytnim optymizmem, by nie powiedzieć euforią i przypominali o tzw. bańce internetowej, która pękła w roku 2001 i doprowadziła wielu inwestorów do ruiny. Powodem załamania rynku było wówczas poważne przeszacowanie sektora IT – wiele firm osiągnęło niebotyczne kapitalizacje, choć nie miały one żadnych rynkowych podstaw. Zaczęto się zatem zastanawiać, czy obecnie nie powtarzamy tego samego scenariusza – na dziesiątki miliardów dolarów wycenia się sieć społecznościową, której największym atutem są jej użytkownicy. Ci jednak mogą porzucić serwis tak szybo, jak się na nim znaleźli. Do tego tematu jeszcze wrócimy – póki co warto skoncentrować się na samym debiucie.
Na początku maja poinformowano, że akcje Facebooka dostępne będą w przedziale cenowym 28-35 dolarów za sztukę. Komunikat był zatem całkiem jasny – firmę wyceniono na 85-95 mld dolarów. Ktoś powie: przecież to istne szaleństwo, by przedsiębiorstwo tego typu wyceniać na poziomie słynnej sieci fast food McDonald’s (o liderach WIG 20 nawet nie ma co pisać – dzieło Zuckerberga miażdży ich pod względem kapitalizacji). Wspomniane widełki (28-35 dolarów) stały się jednak faktem i nic nie wskazywało na to, by wycena papierów wartościowych miała spaść. Stało się wręcz odwrotnie – na kilka dni przed IPO widełki uległy zmianie i wynosiły 34-38 dolarów. O ¼ zwiększono także liczbę akcji, które zamierzano zaoferować inwestorom podczas emisji. Ostatecznie na rynek trafiło 421 mln akcji, z czego 241 mln papierów zaoferowali dotychczasowi akcjonariusze, a pozostałe 180 mln sam Facebook. Zmianę ceny akcji oraz ich liczby tłumaczono bardzo dużym zainteresowaniem spółką wśród potencjalnych inwestorów.
Takie informacje jeszcze bardziej podgrzały atmosferę przez debiutem, który wyznaczono na 18 maja bieżącego roku. Dzień przed tym wydarzeniem ustalono ostateczną cenę akcji w chwili wejścia firmy na giełdę – 38 dolarów za akcję. Osiągnięto zatem górną granicę wyceny, a to oznaczało, że kapitalizacja Facebooka wyniosła około 104 mld dolarów. Wynik nieosiągalny nie tylko dla polskich gigantów, ale nawet dla legendarnych amerykańskich marek rozdających karty na globalnym rynku. Jednocześnie poinformowano, że korporacja powinna zarobić na IPO 18 mld dolarów (do chwili obecnej na emisji zarobiono 16 mld dolarów), a w odwodzie zostaje jeszcze 60 mln akcji, które firma może wprowadzić na rynek w przypadku wielkiego zainteresowania jej papierami wartościowymi.
W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień debiutu. Jeśli ktoś z Was oglądał uroczyste wprowadzenie Facebooka na giełdę, to zapewne pamięta, iż nie przypominało to imprez kojarzonych z wielkim światem finansjery. Wydarzenie transmitowano z kalifornijskiej siedziby firmy. Uczestniczyli w nim decydenci i pracownicy korporacji. Bardziej wyglądało to na festyn rodzinny, niż debiut wywołujący wielkie poruszenie na globalnym rynku. Mimo początkowego zamieszania w końcu zaczęto handlować akcjami i akcjonariusze mogli zacierać ręce – wartość akcji w stosunkowo krótkim czasie wzrosła o 11% do 42 dolarów i można to było uznać za dobry omen. Sytuacja zaczęła jednak być bardzo niestabilna i ceny poważnie się wahały. Przy symbolu FB (oficjalny znacznik Facebooka na giełdzie) pierwsza cyfra zmieniała się z 3 na 4, by za chwile wrócić do 3. Ostatecznie notowania zakończono na poziomie niewiele ponad 38 dolarów. A zatem wrócono do ceny wyjściowej. Czy można to nazwać debiutem marzeń?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Komentarze
Cena akcji byla wyswietlana juz na dlugo przed startem.Az do samej sesji utrzymywala sie na poziomie wyceny IPO czyli 38 dolarow i w zaden sposob nie chciala pojsc wyzej,kazdy podskok byl natychmiast zbijany a i chetnych na akcje nie bylo widac,patrzac na wolumen.
Kazdy myslacy trzezwo a nie napedzany chciwoscia od razu musial dojsc do wniosku,ze cos jest nie tak i kazdy taki ktos dal od razu zlecenie sprzedazy.
Dzis wydaje sie oczywiste,ze banki i wielcy inwestorzy ostrzezeni przez Morgana wyciagneli cene na starcie,pozbywajac sie akcji i zarabiajac ogromne sumy.Jak zwykle"smierc frajerom".
Jedynym wyjsciem z tak watpliwej sytuacji powinno byc uniewaznienie
IPO i zwrot pieneidzy z konta facebook'a na konta zapisujacych sie.Ale do tego oczywiscie nie dojdzie,bo to praktycznie zablokowalo by na zawsze prace gieldy w przyszlosci i wszellkie inne emisje.
Facebook jest ewenementem,bo to firma,ktora przeciez niczego nie produkuje;wielki odkurzacz do wysysania nadwyzek pieniadza.Te pieniadze,wydane na bezsensowne akcje,moglyby przeciez pojsc na zakup realnych towarow i pobudzic gos[podarke.Z drugiej strony,jakas tam,niewielka czesc dzieki reklamom spowoduje to samo.
I jeszcze jedno: nie sprawdzalem stanu aktualnego,bo jestem w podrozy,ale w dniu IPO CNN podawal,ze Zuckerberg zatrzyma ok. 31 % akcji.Warto tez pamietac,ze to nie jego pieniadze stworzyly firme,ale pieniadze sponsorow,a jak bylo widac na starcie,bylo ich bardzo wielu;dzis wszyscy sa w grupie najbogatszych.
"W temacie"? Można coś powiedzieć _na_ temat.
X.