Mają już na koncie PlayStation, szereg banków i instytucji finansowych, strony rządowe – teraz na swoje konto mogą zaliczyć kolejny, potężny skalp. Hakerzy znów wracają do akcji.
Na imię im AnonSec, a „w branży” do tej pory byli raczej niezbyt znani szerszej publiczności. Wszystko zmieniło się kilkanaście godzin temu – grupa poinformowała bowiem, iż w jej rękach znalazło się blisko 300 GB danych znajdujących się przez ostatnie kilka miesięcy w wewnętrznej sieci NASA. Wśród nich znalazło się ponad 600 materiałów wideo z przelotów statków kosmicznych oraz stacji meteorologicznych, prawie 2500 zapisów przelotów samolotów i statków należących do NASA oraz – co chyba najbardziej istotne – imiona, adresy e-mailowe i telefony ponad 2400 pracowników NASA. Nie da się ukryć, że to pokaźna ilość informacji, która nagle wpadła w niepowołane ręce.
Jeszcze ciekawsze rzeczy działy się jednak w przestrzeni powietrznej – okazało się bowiem, iż grupa AnonSec objęła także kontrolę nad jednym z dronów latających nad całą powierzchnią Ziemi. Udało się tego dokonać właśnie dzięki wykradzeniu danych strategicznych związanych z maszyną o nazwie Global Hawk. Dzięki tym wydarzeniom grupa zupełnie zmieniła kierunek lotu maszyny – jej celem było zniszczenie drona na powierzchni Pacyfiku. A warto nadmienić, że nie jest to tania zabawka – koszt takiego urządzenia to aż 222.7 miliona dolarów. Co prawda w grupie nastąpiły wewnętrzne tarcia związane z chęcią zniszczenia tego ustrojstwa, ale jednak pokusa okazała się zdecydowanie większa. W ostatniej chwili jednak inżynierom z NASA udało się przechwycić kontrolę nad dronem i sprowadzić go na ziemię manualnie za pomocą jednego z rozmaitych systemów bezpieczeństwa, które znajdowały się na pokładzie tejże latającej zabawki.
NASA oczywiście zaprzecza temu, że dron dostał się w jakiekolwiek niepowołane ręce, ale coś czuję, że to tylko oficjalne zaprzeczenie, którego celem jest uspokojenie wszystkich związanych z tą agencją – wystarczy jedynie popatrzeć na trasę przelotu (obrazek poniżej) Global Hawk by zobaczyć, iż w trakcie podróży ewidentnie było coś nie w porządku. Wątpię, żeby inżynierowie zaplanowali temu urządzeniu aż tak skomplikowaną trasę. Najlepiej widać jednak walkę o ściągnięcie urządzenia na powierzchnię tuż obok punktu oznaczonego na mapie literami „EAFB” – musiało być naprawdę gorąco.
Trzeba przyznać, że w trakcie ataku na NASA ekipa AnonSec wykazała się naprawdę sporą cierpliwością – pierwsze ataki bowiem rozpoczęły się już w 2013 roku po zdobyciu wrażliwych danych o serwerach NASA od innego hakera, który był żywo zainteresowany podbojem kosmosu. Następnie, komputer po komputerze i serwer po serwerze, grupa rozpracowywała sieciową infrastrukturę, by w końcu przypuścić ostateczny atak, który zakończył się sukcesem.
Jak więc doskonale widać, bezpieczeństwo w sieci to nadal temat, który naprawdę bardzo ciężko uskutecznić nawet w tak gigantycznych i wrażliwych na jakiekolwiek ataki korporacjach, a co dopiero w zaciszu naszych domowych pecetów. Atak na NASA to kolejna próba pokazania potęgi hakerów i – co tu dużo mówić – działanie to zakończyło się pełnym powodzeniem. Teraz pozostaje nam się tylko zastanawiać – kto będzie następny i kto usłyszy wirtualne „tango down”? Przecież od NASA prosta droga do takich instytucji, jak CIA czy FBI. Nie trzeba chyba mówić o tym, jak ogromną ilość wrażliwych danych zawierają serwery takich instytucji i jakim skandalem zakończyłoby się ujawnienie chociażby części z nich. Nie ma więc wątpliwości, że – zważywszy na olbrzymią aktywność hakerów – czekają nas naprawdę ciekawe lata. I to niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
źródło: wccftech
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
piątek 13
Jakimś cudem nigdy nie atakują sieci KGB/GRU czy innych kremlowskich instytucji. A może to własnie te instytucje sponsorują podobne ataki?